wtorek, 6 listopada 2012

Recenzja: Daphni – "Jiaolong" (2012, Merge)‎

Najbardziej taneczna odsłona Dana Snaitha nie powala, ale też nie razi.








Dla tych, którzy nie kojarzą, kim jest Daphni, śpieszę z wyjaśnieniami – pod tą nazwą kryje się niejaki Dan Snaith, szerzej znany w elektronicznym światku jako Caribou (a wcześniej Manitoba). O ile dokonania pod tymi aliasami są bardziej skierowane w takich kierunkach jak folkotronica, dream-pop, kraut-rock czy psychodelia, tak projekt Daphni jest bez dwóch zdań najbardziej tanecznym wcieleniem Snaitha. Zalążków takich eskapad mogliśmy się już dopatrzeć na ostatniej płycie Caribou. Na Swim kilka tracków nie bez kozery możemy nazwać tanecznymi, na przykład w zabarwionych house’em utworach „Odessa”, „Sun” czy choćby „Laibela” zdecydowanie drzemie parkietowy potencjał. Stąd też zmiana stylistyki przez kanadyjskiego producenta nie zaskakuje aż tak mocno.


I tak sobie słucham longplaya Daphni i przypomina mi się, że w tym roku wyszedł już jeden album będący kompilacją z taneczną elektroniką (dla mnie Jiaolong to bardziej zestaw pojedynczych utworów niż pełnoprawny album). Nietrudno zgadnąć, że chodzi mi o nową płytkę Four Teta – Pink. Jasne, że to trochę inna bajka (Hebdan lawiruje po technicznych, dubstepowych, ambientowych, a nawet jazzowych krainach, tymczasem Snaith jest raczej wierny deep-house'owi, tudzież funkująco-afrykańskim, rytmicznym samplom), ale jednak można zestawić ze sobą te wydawnictwa. Oba krążki są pewnego rodzaju ucieczką od muzyki, jaką tworzą producenci na swoich regularnych płytach. Jawią się jako niezobowiązujące dźwiękowe zabawy, eksperymenty czy po prostu próby stworzenia czegoś innego. Chyba odrobinę bardziej przekonuje mnie stylowa elektronika Four Teta, ale zostawmy już Hebdena i skupmy się na tym, co nawywijał Snaith.

Bo Kanadyjczyk stworzył kilka naprawdę ciekawych rzeczy. Weźmy pierwszy z brzegu otwieracz „Yes I Know”, gdzie głębokie basy i szurające beaty idą w parzę z wsamplowanym fragmentem kawałka „The Segment” Buddy’ego Milesa. Zaiste, takie funkujące groove’y mogą śmiało śmigać na parkietach. Drugi kawałek nie jest oryginalną kompozycją, a  remixem pewnego mało znanego afrykańskiego przeboju z lat siedemdziesiątych, „NeNoya” niejakiego Cos-Ber-Zam. Trzeba przyznać, że odświeżenie i wdrożenie w ten szlagier pierwiastków tanecznych wyszło Snaithowi na plus. Znany już od jakiegoś czasu „Ye Ye” to w zasadzie też bardziej dance’owa wersja kawałka „WhenThe Going Is Smooth & Good” Williama Onyeabora. Co prawda, choć tylko sprawny tuning, a nie umiejętności czysto kompozytorskie, to jednak w ostatecznym rozrachunku wyszedł bardzo fajny joint, a to przecież już coś.

Dalej mamy jeszcze utrzymany w klimacie nieśpiesznego deep-house’u track „Ahora”, w którym na tle zimnych, niskich padów i eterycznych synthowych motywów, cykają gęsto, niczym dynamicznie zamiatające szczotki podczas meczów curlingu, metaliczne hi-haty. „Jiao” z kolei wije się przyjemnie jak tytułowy wężowy smok rodem z chińskiej mitologii. Ale oprócz fragmentów godnych uwagi trafiło się na Jiaolong kilka słabszych momentów. „Lights” może nie jest złym utworem, ale gdyby go zabrakło, chyba nic by się nie stało. „Pairs”, choć ma interesującą kalejdoskopową budowę, to jednak niemiłosiernie irytuje mnie koloryt i faktury tegoż utworu. „Springs” to raczej typowy wypełniacz, gdzie poza jednostajnym rytmem, uzupełnianym do czasu do czasu różnymi piskliwymi dźwiękami za wiele się nie dzieje. No i zamykający album „Long” to nic więcej, jak niezbyt zajmująca wprawka z techno-obszarów.

Mimo pewnych wad (chyba jednak Snaith musi jeszcze popracować nad tworzeniem tanecznej elektroniki, bo wychodzi mu to z różnym skutkiem) Jiaolong to solidny zestaw kawałków sprawdzających się przede wszystkim w klubowych warunkach. Moim zdaniem Kanadyjczyk jednak lepiej czuje się w konstruowaniu rozmytych, zmęczonych i podszytych sennymi strumieniami majaków, niż w zatłoczonym stylowym klubie, w którym królują house’owe bangery. Aczkolwiek w tych klimatach również ma coś do powiedzenia i mam wrażenie, że Jiaolong nie jest jego pierwszym i ostatnim słowem w tym temacie.

6.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.