wtorek, 2 października 2012

Recenzja: Wild Nothing – "Nocturne" (2012, Captured Tracks)


Wesoła, przyjemna, dreampopowa sielanka.











Tego można się było spodziewać. Zbudowany poprzednią płytą wizerunek kapeli jako indie popowej został utrzymany. I dobrze. Fani mocniejszych brzmień mogą sobie psioczyć. Chłopakom z Blacksburg udało się udźwignąć presję mocnego debiutu. Koncepcja drugiego krążka to zawsze wielki dylemat – tym bardziej po bardzo dobrym przyjęciu pierwszego. W tym roku wiele zespołów pokazało, że nie potrafi, że debiut przerósł ich dalsze możliwości twórcze. A tu mamy tak miłą niespodziankę...

Nocturne rozpoczyna się utworem, jakich wiele. W tym jednak chyba tkwi fenomen całego albumu. „Shadow” to dość prosta kompozycja – trochę gitary i rozmyty wokal okraszony elektroniką. Kolejny utwór też nie przynosi muzycznej rewolucji, a mimo wszystko chce się go słuchać i zapętlić w odtwarzaczu na kolejnych kilka razy. Jedno jest pewne – Wild Nothing, mimo że tkwi w podobnej stylistyce, nie denerwuje jak The Drums. Słychać też w tym trochę Chairlift. Jest naprawdę miło. Może i brakuje nieco hitów, typowych bangerów, którymi hołubiłyby się stacje muzyczne. Tytułowy „Nocturne” ma jednak potencjał i ja z chęcią usłyszałbym go w radio. Czuć w nim jeszcze wakacyjny powiew, który wyciąga z zaczynającej się jesiennej deprechy. Następny kawałek przywodzi na myśl klimaty Empire of the Sun. Chyba głównie ze względu na wokal, bo ten jest naprawdę dobry. Mówiąc o płycie nie można zapomnieć o „The Blue Dress” z bardzo chwytliwym riffem. Prostym, ale niesamowicie wpadającym w ucho. Widać tu nieco fascynację latami osiemdziesiątymi. Jack Tatum w wielu wywiadach podkreślał, że to typowo popowe brzmienie siedzi głęboko w jego głowie i jest tym, w czym on czuje się najlepiej. I brawo!

Płytę Nocturne można określić jako przyjemną, łatwą w odbiorze. I rzeczywiście – nie ma w niej żadnych filozofii. Ot kilka naprawdę dobrych kawałków. Coś w tym jednak jest, bo Wild Nothing potrafi rozhuśtać, rozbawić, wprawić w zamyślenie. To zdecydowanie ich chwila. Wieczną ona na pewno nie będzie. Niech trwa więc jak najdłużej.
  
6.5/10

Miłosz Karbowski         

1 komentarz:

  1. sorry, ale jak to jest indie pop, to ja jestem zakonnicą :>
    dream pop jak się patrzy
    pozdro!

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.