środa, 17 października 2012

Recenzja: The Sea And Cake - "Runner" (2012, Thrill Jockey)


Najlepszy album Sea And Cake od czasów One Bedroom.














Wiem, że są tacy, których zespół Sama Prekopa najzwyczajniej w świecie nudzi. No cóż, nie mogę na to nic poradzić, każdy przecież ma swoje własne gusta i upodobania. Mnie akurat przekonuje ta wysmakowana, easy-listeningowa wersja indie rocka (choć ta jedna etykietka to zdecydowanie za mało, żeby w pełni określić styl bandu). Muzyka Sea And Cake jest lekka jak piórko lub motyl opadający na źdźbło trawy. Można ją też porównać do przyjemnie chłodzącego powietrza wychodzącego z klimatyzatora albo do delikatnego, kojącego podmuchu wiatru w gorący lipcowy dzień. Ich płyty sprawiają, że odpoczywam, relaksuję się i zapominam o problemach tego świata. Runner nie jest wyjątkiem, to wciąż ta sama liga i kolejny dowód na to, że członkowie chicagowskiego kwartetu to prawdziwi bossowie.

Żeby nie było, na albumie nie ma ani jednego słabego utworu. Są za to dobre, bardzo dobre, a jeden nawet znakomity. Mam tu na myśli pierwszy ujawniony fragment longplaya, czyli singiel "Harps". Zwróćcie uwagę, z jaką gracją i wdziękiem peletyczne intro przygotowuje słuchacza do przenosin na niebiańską wyspę. Na wysokości 1:11, kiedy wkracza łagodny bas, a zaraz potem rozmarzony Prekop w swoim stylu wyśpiewuje „Summer won't go off / cause the sky / was never blue”, ta zwiewna impresja odrywa się od ziemi i dryfuje ponad obłoki. Czuję się totalnie bezbronny wobec elegancji dostojnych harmonii i powabnych klawiszy wznoszących kompozycję jeszcze wyżej. Wszystko to zostaje zamknięte w czterominutowej pigułce, i jak tu się nie zachwycać? Szkoda tylko, że mało kto potrafi dziś pisać takie piosenki, no ale sprawdźmy co jeszcze znajdziemy na Runnerze.

Bo dobroci jest tu znacznie więcej. Otwierający krążek „On And On” na początku trochę mnie drażnił, ale w końcu uległem tej gitarowej plecionce. Nastrojem czaruje plastyczny fresk „A Mere”, którego końcówka jawi się odpoczynkiem w ogrodzie przy blasku świetlików w letnią noc. „The Invitations” z kolei rozpoczyna się od namalowanego syntezatorowymi plamami pejzażu na modłę wykonawców Raster-Noton, a kończy błogim polimotywiczno-instrumentalnym koncertem całego bandu. Można wymienić niemal całą tracklistę, bo jest jeszcze skąpany w digitalnym musie, marzycielski (postać refrenu!) „The New Patterns”, czy brawurowy „Neighbors And Township”, w którym brylują soczyste, melodyjne riffy gitar. Tak świetny jest to album.

Mimo to Runner nie zostanie pozycją klasyczną w dorobku chicagowskiej formacji. Pewnie tylko dlatego, że w dyskografii tej zacnej grupy znajdziemy pozycje, które wymiatają jeszcze mocniej. No i pewnie dlatego, że Sam Prekop nie musi już nagrywać wybitnych płyt, bo i po co?, skoro ta najnowsza, nagrana pewnie na luzie i bez spinki, rządzi tak bardzo. Najlepszy album Sea And Cake od czasów One Bedroom, zatem ekipa wciąż w formie, z której chyba nigdy nie wyjdzie.

7.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.