środa, 31 października 2012

Recenzja: The Raveonettes - "Observator" (2012, Vice)

Nowy album Raveonettes nie błyszczy.













The Rraveonettes to duński, cóż za wyjątek w branży, duet nie kryjący inspiracji The Jesus and Mary Chain, dryfujący po bezkresnych przestworzach shoegaze’u i noise popu, choć - jak sami twierdzą - nie pogardziliby i albumem doo-wopowym. Póki co, z płyty na płyty ( Observator to szósta w ich dorobku) moszczą sobie wygodne gniazdko muzycznych wyjadaczy; w tym przypadku jest to album bliski klimatom Beach House, utrzymany w melancholijnej, nienachalnej stylistyce lo-fi.


Nowe wydawnictwo to powrót do współpracy z Richardem Gottehrerem. Bezpośrednim impulsem do nagrania Observator było trzydniowe uliczne katharsis wokalistki wykonane za pomocą rekwizytów w postaci dragów i zakrapiaczy - gdyby ktoś wciąż się nie domyślał, to popularna wśród artystów kuracja przeciw depresji (broń Boże nie wyśmiewam się z depresji, a już na pewno nie z artystów). Widać poskutkowało, bo w bagatela trzy tygodnie Ravies ukończyli sesję nagraniową. Powstało dziewięć utworów autorstwa  Sune Rose, inspirowanych wspomnianymi wojażami; piosenki są, streszczając jej własne słowa, głównie o miłości. Ewentualnie o zawiedzionej miłości. Zrozumiałe.


Oprócz ponurych warstw gitarowych, od lat stanowiących znak rozpoznawczy zespołu, mamy tu do czynienia także z użyciem (lecz nie nadużyciem) pianina, które, mimo że nieco stępia pazur Skandynawów kosmopolitycznie nastawionych do swej skandynawskości, zamienia choćby tytułowe (?) "Observations" w nokturnalną kołysankę - niezaprzeczalny strzał w dziesiątkę. Niestety z pewnego potencjału i niezłej formy wokalnej obojga płyta rozmywa się w miałkiej powtarzalności większości kawałków. Jak na ballady są po prostu za słabe, na pop - zbyt statyczne. W zależności od intencji twórców gubi ich albo odejście od wyrazistości, albo wręcz przeciwnie, kształtowany latami styl ciąży im jak kula u nogi w odlocie ku rozrywkowym rewirom. Takie jest "Downtown" brzmiące jak opłakane skutki założenia rockowej kapeli w szkółce niedzielnej, ślizgające się "Sinking With the Sun", właściwie w dalszej części krążka, a więc po trzecim utworze, broni się tylko klimatyczne "She Owns the Street", do którego teledysk to estetyczny popis choreografii/stylizacji Loan Tran (to takie połączenie japońskiego Lebowskiego w spódnicy z Johnem Galliano).

The Rraveonettes w niedawnym wywiadzie mówili, że oto wypuszczają swoją "płytę z Los Angeles". Szczerze? Gdyby Philip Marlowe słuchał indie, ten album kupiłby może po sporej przecenie.

5.5

Jacek Wiaderny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.