sobota, 27 października 2012

Recenzja: Dum Dum Girls – "End Of Daze" (2012, Sub Pop)

Mody na wydawanie epek ciąg dalszy.









Po ostatnim, bardzo dobrym longplayu spodziewałem się Bóg wie czego. Only in Dreams naprawdę słuchało się przyjemnie, głównie ze względu na dobrze zestawione wokale. I tu, w przypadku epki End of Daze, pojawia się ten zasadniczy problem. To nic, że muzycznie jest idealnie, to nic, że naprawdę masz ochotę tego słuchać, kiedy wokal niszczy i rujnuje zupełnie wszystko. Ta myśl zawsze gdzieś we mnie tkwiła, jednak teraz dopiero ostatecznie do mnie dotarła. O wiele przyjemniej, niż zawodzenia dziewczyn z Dum Dum, słucha się co niektórych jęków Alice Glass z Crystal Castles. No cóż... Nie ma co narzekać. Trzeba zadziałać programem do obróbki audio i wyciąć tę paskudną narośl z zadziornych kompozycji Amerykanek.

Po kilku zabiegach, wymagających chirurgicznej precyzji, nareszcie mamy prawdziwą perełkę,  jakiej oczekiwaliśmy. „Mine Tonight” to dużo gejzowych gitar i siekającej gęsto, jak deszcz na Narodowym, perkusji. Wszystko przyjemnie rozmywa się i tworzy wręcz ekstatyczny klimat. Surowe, pozbawione ozdobników bębny to niewątpliwa zaleta Dum Dum Girls. Kolejne na liście „I  Got Nothing” obraca się w bardziej rock'n'rollowych klimatach. Partie gitarowe to chyba najlepsze, co mogło nas spotkać na tej płycie. Ja je kupuję w całości. Smakują lepiej niż Kinder czekolada. Właściwie można byłoby porównać album do jajka z niespodzianką. Po ładnym, estetycznym opakowaniu, pysznej czekoladzie (instrumentarium), otwieramy plastikowe jajeczko z zabawką naszych marzeń a tam... kolejne głupie puzzle, które nie trzymają się kupy (to wokal!). Kilka kompozycji z End of Daze miało znaleźć się już na wspominanym longplayu, ale podobno nie zgadzały się z koncepcją artystyczną Only in Dreams. Mnie one nie zgadzają się w ogóle z koncepcją Dum Dum Girls. Takie fajne dziewczyny, a tak się nie postarały... Szkoda…oj szkoda... Kończące minialbum „Season in Hell” uderza surf rockową pozytywną energią. Zrzućmy z siebie ciuchy i idźmy na plażę! Ooooo tak!

End of Daze należałoby ocenić podwójnie, według odmiennych kryteriów: z wokalem i bez niego. Dziewczyny pokazały, że potrafią być kapryśne, i jak chcą, to umieją namieszać. Tylko dlaczego namieszały aż tak bardzo? Z krwawiącym sercem i załzawionymi oczami, według pierwszego kryterium daję w pełni zasłużone:

3.5

Na szczęście, jeśli posiadamy odpowiednio duże umiejętności, płyta może okazać się cudeńkiem, prawdziwą, soczystą wisienką na torcie oczekiwań. Bez wokalu płyta sprawia masę frajdy. I zdecydowanie zasługuje na mocne:

7

1 komentarz:

  1. głupi pomysł oceniać płytę "z wokalem i bez". tym bardziej przerabiać ją żeby lepiej brzmiała. strata czasu.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.