Po ostatnim, bardzo dobrym
longplayu spodziewałem się Bóg wie czego. Only in Dreams naprawdę
słuchało się przyjemnie, głównie ze względu na dobrze zestawione wokale. I tu,
w przypadku epki End of Daze, pojawia się ten zasadniczy problem.
To nic, że muzycznie jest idealnie, to nic, że naprawdę masz ochotę tego
słuchać, kiedy wokal niszczy i rujnuje zupełnie wszystko. Ta myśl zawsze gdzieś
we mnie tkwiła, jednak teraz dopiero ostatecznie do mnie dotarła. O wiele
przyjemniej, niż zawodzenia dziewczyn z Dum Dum, słucha się co niektórych jęków
Alice Glass z Crystal Castles. No cóż... Nie ma co narzekać. Trzeba zadziałać
programem do obróbki audio i wyciąć tę paskudną narośl z zadziornych kompozycji
Amerykanek.
Po kilku zabiegach, wymagających
chirurgicznej precyzji, nareszcie mamy prawdziwą perełkę, jakiej oczekiwaliśmy. „Mine Tonight” to dużo
gejzowych gitar i siekającej gęsto, jak deszcz na Narodowym, perkusji. Wszystko
przyjemnie rozmywa się i tworzy wręcz ekstatyczny klimat. Surowe, pozbawione
ozdobników bębny to niewątpliwa zaleta Dum Dum Girls. Kolejne na liście „I Got Nothing” obraca się w bardziej
rock'n'rollowych klimatach. Partie gitarowe to chyba najlepsze, co mogło nas
spotkać na tej płycie. Ja je kupuję w całości. Smakują lepiej niż Kinder
czekolada. Właściwie można byłoby porównać album do jajka z niespodzianką. Po
ładnym, estetycznym opakowaniu, pysznej czekoladzie (instrumentarium),
otwieramy plastikowe jajeczko z zabawką naszych marzeń a tam... kolejne głupie
puzzle, które nie trzymają się kupy (to wokal!). Kilka kompozycji z End of
Daze miało znaleźć się już na wspominanym longplayu, ale podobno nie
zgadzały się z koncepcją artystyczną Only in Dreams. Mnie one nie
zgadzają się w ogóle z koncepcją Dum Dum Girls. Takie fajne dziewczyny, a tak
się nie postarały... Szkoda…oj szkoda... Kończące minialbum „Season in Hell”
uderza surf rockową pozytywną energią. Zrzućmy z siebie ciuchy i idźmy na
plażę! Ooooo tak!
End of Daze należałoby
ocenić podwójnie, według odmiennych kryteriów: z wokalem i bez niego.
Dziewczyny pokazały, że potrafią być kapryśne, i jak chcą, to umieją namieszać.
Tylko dlaczego namieszały aż tak bardzo? Z krwawiącym sercem i załzawionymi
oczami, według pierwszego kryterium daję w pełni zasłużone:
3.5
Na szczęście, jeśli posiadamy
odpowiednio duże umiejętności, płyta może okazać się cudeńkiem, prawdziwą,
soczystą wisienką na torcie oczekiwań. Bez wokalu płyta sprawia masę frajdy. I
zdecydowanie zasługuje na mocne:
7
głupi pomysł oceniać płytę "z wokalem i bez". tym bardziej przerabiać ją żeby lepiej brzmiała. strata czasu.
OdpowiedzUsuń