The Vaccines ponownie pokazali światu, jak nagrać przeciętny album i zarobić na tym tysiące funtów. Po udanym marketingowo, acz mało ambitnym pod względem muzycznym debiucie, chłopaki z Londynu wrócili z nagraniami do złudzenia przypominającymi te sprzed roku. Chyba tylko po to, aby ponownie wspiąć się na szczyty sprzedażowe w Wielkiej Brytanii i zagrać dziesiątki koncertów, na które przyjdą setki oddanych im fanów, nie wnosząc nic nowego czy w najmniejszym stopniu ciekawego do świata brytyjskiej muzyki popularnej. W ogólnym rozliczeniu jest to bardzo dobry układ, prawda? Widać angielscy wielbiciele gitarowego grania nie są jeszcze nasyceni tysiącem podobnych nagrań. Jeśli tak, to jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Come Of Age uplasowało się ostatnio na pierwszym miejscu najlepiej sprzedających się albumów w WB.
Londyńczykom należy przyznać, że potrafią w genialny sposób się sprzedać, grając to, co potrafią, nie siląc się na nie wiadomo jakie wariacje, które z całą pewnością nie byłyby takimi hitami jak chociażby „Post Brake Up Sex” oraz „If You Wanna” z pierwszej płyty oraz „Teen Age Icon” i „No Hope” z nowej. Trzeba również zauważyć, że The Vaccines osiągnęli niezwykły sukces po zaledwie dwóch latach istnienia, naprawdę ciężko pracując na swój sukces. Chociażby za to należy im się odrobina uznania. Osobiście What Did You Expect From The Vaccines? było płytą, której słuchałem z radością, bez poczucia winy czy wstydu, ale o Come Of Age zapomnę bardzo szybko. Kawałki sprzed roku były tak proste i nieskomplikowane, że aż przyjemne. Nowe są niby bardziej dopracowane i powinny być ciekawsze, lecz takimi nie są. Na debiucie podobał mi się leniwy i niski wokal Justina Younga, który nie bawił się tam w dziwne eksperymenty, z jakimi mamy do czynienia na tegorocznym wydawnictwie.
Wydaje się, że The Vaccines chcieli za szybko pójść na przód w swojej twórczości, niestety troszkę się po drodze gubiąc. Utworami, które wato wyróżnić, są inspirowane starym dobrym rock'n'rollem "Bad Blood" czy "Change Of Heart pt.2" oraz klasycznie brzmiący "Aftershave Ocean", który przypomina ostatnie dokonania kolegów z Arctic Monkeys. Reszta utworów (może poza grunge'owym "Weirdo" i nieprzyjemnie przypominający mi jakąś polską piosenkę "Ghost Town”) to firmowe granie londyńczyków. Szybkie gitarowe riffy, proste skoczne solówki i równie nieskomplikowane teksty. Choć jestem w stanie zrozumieć popularność ich pierwszego albumu, którego chętnie posłucham również dziś, to sukcesu "The Vaccines Come Of Age" do końca nie rozumiem.
5/10
Wojtek Irzyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.