poniedziałek, 17 września 2012

Recenzja: Thee Oh Sees - "Putrifiers II" (2012, In the Red)

Lato powoli dobiega końca (przynajmniej według kalendarza). Dni stają się krótsze, pogoda nikogo nie rozpieszcza ... ale kto powiedział, że jesień nie może być równie piękna i kolorowa? Na zachętę, prosto ze słonecznej Kalifornii, powiew świeżości od Thee Oh Sees - Putrifiers II.
  








Muzyka jest często jak echo, powtarza się aż do znudzenia i znika. Co innego reverb i delay, które nadają dźwiękom przestrzenność i niesamowitą głębię. Stosunkowo najczęściej wykorzystywane efekty gitarowe potrafią cudownie ukołysać zmysły. Nienadużywane doskonale współpracują zarówno z delikatnym, jak i nieco mocniejszym brzmieniem. Putrifiers II i inne albumy Thee Oh Sees są tego przykładem.

Kilka lat temu San Francisco stało się kluczowym punktem na mapie rock'n'rolla. Za sprawą Sic Alps, Ty Segall i Thee Oh Sees garażowy rock powrócił do czasów świetności. To, co odróżnia "San Francisco Sound" od innych współczesnych zespołów tego nurtu, to słodycz przemieszana z tradycyjnym, surowym warkotem gitar , wyraźne wpływy surf rocka czy finezyjne wykorzystanie przeróżnych instrumentów. I nic nie wskazuje na to, by ten muzyczny monopol świeżości, wyczerpał się w najbliższym czasie.

Dorobek TOS to ponad czternaście albumów wielobarwnych miraży dźwięków. Połączenie psychodelicznego rocka, subtelnego nieco zdezelowanego popu i buntowniczego punka to niezła gratka, ale też spójna całość. Dla tych, którzy nie mieli wcześniej styczności z twórczością TOS , Putrifiers II będzie przyjemnym wstępem, prezentującym pełen wachlarz możliwości Kalifornijczyków. W tym przypadku Thee Oh Sees to wyzwanie na jednym albumie. Każdy utwór prezentuje odmienną stronę zespołu w krótkim odstępie czasu. Buntownicza natura rodem z Help, w połączeniu z idyllicznymi melodiami z Thee Hounds Of Foggy Nation, to słodkie cukiereczki, przyprawione nutą chilli z niespodzianką.

Płytę otwiera "Wax Face", dynamiczny utwór, który nie ma nic wspólnego z "Woskową twarzą", a przypomina raczej "Twarz malowaną ja ta lala". W sam raz na poranną pobudkę, po której kawa wydaje się już zbędna.

Później jest już łagodnie i uroczo. "Flood's New Light" i "Hang A Picture" to takie kawałki z cyklu "Hej Przygodo". Doskonale sprawdzą się też jako umilacze czasu podczas drogi do pracy/szkoły ( a to, że raczej tam nie dotrzesz, to już inna sprawa). Od pierwszych sekund namawiają cię do podróży w stronę słońca. Jeśli zdecydujesz się wyruszyć, oni będą twoimi wiernymi towarzyszami. Na zachętę Dwyer śpiewa "See the sweet melody. It's just a world that you seen". Po niesamowicie słodkich piosenkach zalewa nas chłód wiolonczeli i skrzypiec. "So Nice" może przywodzić na myśl dokonania The Velvet Underground & Nico, z tą różnicą, że smyczki brzmią bardziej jak przyjazny "Sunday Morning" niż dekadenckie "Venus in Furs". Zupełnie w innym klimacie jest "Cloud #1"- niespełna dwuminutowa kompozycja inspirowana krautrockiem, znacznie odmienna od pozostałych. Ale szkoda, że jest taka króciutka, bo zanim się obejrzysz, już będzie po wszystkim.
Gdy jesteśmy prawie na finiszu, historia zaczyna się od początku - zgrzyty, plątanina gitar, echo Can i delikatny wokal Dwyera to kombinacja idealna. "Lupine Dominus" mógłby z powodzeniem zastąpić kawałek tytułowy Putrifiers II ( swoją drogą Putrifiers I nigdy nie powstało).
A zakończenie? Jest mało obiecujące, ale na swój sposób dobre. "Wicked Park" to figlarna ballada, baśniowa opowieść w sam raz na koniec płyty i koniec dnia.

Nie ma na Putrifiers II nic zuchwałego i nerwowego, tak jak na poprzednich albumach. To raczej ogólne podsumowanie twórczości Thee Oh Sees, które może zapowiadać zupełnie nowe brzmienie na następnych płytach. Dowiemy się lada dzień albo za rok lub dwa. Nowością są melodie wzbogacone o instrumenty smyczkowe i dęte. Ta płyta to zabawa, przewrotna i zaskakująca gra. Każdy bawi się tak jak chce, ja bawiłam się świetnie. Polecam.


8.5/10

Nicoletta Szymańska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.