Lato powoli dobiega końca (przynajmniej według
kalendarza). Dni stają się krótsze, pogoda nikogo nie rozpieszcza ... ale kto
powiedział, że jesień nie może być równie piękna i kolorowa? Na zachętę, prosto
ze słonecznej Kalifornii, powiew świeżości od Thee Oh Sees - Putrifiers II.
Muzyka jest często jak echo, powtarza się aż do znudzenia i znika. Co innego reverb i delay, które nadają dźwiękom przestrzenność i niesamowitą głębię. Stosunkowo najczęściej wykorzystywane efekty gitarowe potrafią cudownie ukołysać zmysły. Nienadużywane doskonale współpracują zarówno z delikatnym, jak i nieco mocniejszym brzmieniem. Putrifiers II i inne albumy Thee Oh Sees są tego przykładem.
Kilka lat temu San Francisco stało się kluczowym punktem
na mapie rock'n'rolla. Za sprawą Sic Alps, Ty Segall i Thee Oh Sees garażowy
rock powrócił do czasów świetności. To, co odróżnia "San Francisco Sound"
od innych współczesnych zespołów tego nurtu, to słodycz przemieszana z
tradycyjnym, surowym warkotem gitar , wyraźne wpływy surf rocka czy finezyjne
wykorzystanie przeróżnych instrumentów. I nic nie wskazuje na to, by ten
muzyczny monopol świeżości, wyczerpał się w najbliższym czasie.
Dorobek TOS to ponad czternaście albumów wielobarwnych
miraży dźwięków. Połączenie psychodelicznego rocka, subtelnego nieco
zdezelowanego popu i buntowniczego punka to niezła gratka, ale też spójna
całość. Dla tych, którzy nie mieli wcześniej styczności z twórczością TOS , Putrifiers
II będzie przyjemnym wstępem, prezentującym pełen wachlarz możliwości Kalifornijczyków.
W tym przypadku Thee Oh Sees to wyzwanie na jednym albumie. Każdy utwór
prezentuje odmienną stronę zespołu w krótkim odstępie czasu. Buntownicza natura
rodem z Help, w połączeniu z idyllicznymi melodiami z Thee Hounds Of
Foggy Nation, to słodkie cukiereczki, przyprawione nutą chilli z
niespodzianką.
Płytę otwiera "Wax Face", dynamiczny utwór,
który nie ma nic wspólnego z "Woskową twarzą", a przypomina raczej
"Twarz malowaną ja ta lala". W sam raz na poranną pobudkę, po której
kawa wydaje się już zbędna.
Później jest już łagodnie i uroczo. "Flood's New
Light" i "Hang A Picture" to takie kawałki z cyklu "Hej
Przygodo". Doskonale sprawdzą się też jako umilacze czasu podczas drogi do
pracy/szkoły ( a to, że raczej tam nie dotrzesz, to już inna sprawa). Od
pierwszych sekund namawiają cię do podróży w stronę słońca. Jeśli zdecydujesz
się wyruszyć, oni będą twoimi wiernymi towarzyszami. Na zachętę Dwyer śpiewa "See the sweet melody. It's just a
world that you seen". Po niesamowicie słodkich piosenkach zalewa nas
chłód wiolonczeli i skrzypiec. "So Nice" może przywodzić na myśl
dokonania The Velvet Underground & Nico, z tą różnicą, że smyczki brzmią
bardziej jak przyjazny "Sunday Morning" niż dekadenckie "Venus
in Furs". Zupełnie w innym klimacie jest "Cloud #1"- niespełna
dwuminutowa kompozycja inspirowana krautrockiem, znacznie odmienna od
pozostałych. Ale szkoda, że jest taka króciutka, bo zanim się obejrzysz, już
będzie po wszystkim.
Gdy jesteśmy prawie na finiszu, historia zaczyna się od
początku - zgrzyty, plątanina gitar, echo Can i delikatny wokal Dwyera to
kombinacja idealna. "Lupine Dominus" mógłby z powodzeniem zastąpić
kawałek tytułowy Putrifiers II ( swoją drogą Putrifiers I nigdy
nie powstało).
A zakończenie? Jest mało obiecujące, ale na swój sposób
dobre. "Wicked Park" to figlarna ballada, baśniowa opowieść w sam raz
na koniec płyty i koniec dnia.
Nie ma na Putrifiers II nic zuchwałego i nerwowego,
tak jak na poprzednich albumach. To raczej ogólne podsumowanie twórczości Thee
Oh Sees, które może zapowiadać zupełnie nowe brzmienie na następnych płytach.
Dowiemy się lada dzień albo za rok lub dwa. Nowością są melodie wzbogacone o
instrumenty smyczkowe i dęte. Ta płyta to zabawa, przewrotna i zaskakująca gra.
Każdy bawi się tak jak chce, ja bawiłam się świetnie. Polecam.
8.5/10
Nicoletta Szymańska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.