wtorek, 28 sierpnia 2012

Recenzja: The Flaming Lips – "The Flaming Lips & Heady Fwends" (Bella Union)‎

Flaming Lips wsparci gwiazdami muzyki indie/popularnej? Jak najbardziej, bo w przypadku Wayne'a Coyne'a wszystko jest możliwe. A jak zaprezentowali się na wspólnej płycie?











Wayne Coyne i pozostali członkowie Flaming Lips lubią działać na granicy eksperymentu, dziwactwa czy wariactwa. Zaireeka, film o świętach na Marsie, sześcio-i-dwudziestoczterogodzinne kompozycje sprzedawane w gumowych czaszkach lub embrionach, odjechane teledyski czy występy live – to tylko kilka przykładów, które to potwierdzają. The Flaming Lips & Heady Fwends również możemy dopisać do tej listy, bo jednak nie jest to pełnoprawny follow-up świetnego krążka Embryonic sprzed trzech już lat. Dlaczego? Bo najnowsze dokonanie „Lipsów” to bardziej projekt, eksperyment czy jednorazowy wyskok. Oto Wayne zwołuje całą plejadę znamienitych gości (są m.in. Bon Iver, Prefuse 73, Tame Impala, Neon Indian, Nick Cave, a nawet Chris Martin, który pojawił się w utworze zamykającym wersję winylową), by wspólnie wysmażyć jakieś niezobowiązujące jamy, podszyte psychodelą. Wszystko bez spinki i "na zupełnie pełnym luzie".
Zaczyna się od zgrzytliwego openera "2012 (You Must Be Upgraded)", gdzie show zapewnia Ke$ha, która zastanawia się, czy to już koniec, czy dopiero początek. W następnym tracku, "Ashes In The Air", zanurzony w oparach syntetycznej mgły Wayne, wspólnie z innym niezalowym brodaczem – Bon Iverem, odśpiewuje iście spirytualny hymn. "Helping The Retarded To Find God" to z kolei delikatna pieśń na modłę sixtiesowych ballad, podrasowana nieco elektroniką. Zupełnie inaczej brzmi naspeedowany "Supermoon Made Me Want To Pee" (spoko tytuły, normalka). Z pomocą P73 ekipa z Oklahomy buduje rakietę z części znalezionych na śmietniku i odpala ją, nie zwracając uwagi dokąd ich zaniesie. Mamy jeszcze psychodeliczny spaghetti-western z australijską formacją Tame Impala w "Childern Of The Moon", noise-rockową miazgę "That Ain't My Trip" z liderem My Morning Jacket czy quasi-improwizowany paroksyzm "You, Man? Human???" z Nickiem Cave'em w roli lektora. I tak dalej, i tak dalej. Goście zapewniają moc atrakcji i dużo wrażeń. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że często wkrada się bełkotliwa treść czy nawet konfekcja. Po jakimś czasie wszystko staje się męczące i denerwujące. Owszem, fajnie się słucha pojedynczych kawałków, ale naprawdę ciężko przebrnąć przez całą płytę. A do tego utwory mają po siedem minut i więcej. Najdłuższy z nich, ambientowo-atłasowy chill "The First Time I Ever Saw Your Face" z Eryką Badu to typowy przerost formy nad treścią – fakt, brzmi nieźle, ale słuchanie go przez dziesięć minut jednak trochę nudzi.

Heady Fwends
to kolejna propozycja Amerykanów, której nie można traktować zupełnie poważnie. Co prawda znajdziemy na albumie bardzo dobre czy świetne fragmenty, to jednak całość trochę niedomaga. Ale na szczęście Wayne zapowiedział już, że formacja pracuje nad kolejnym albumem, i mam nadzieję, że będzie to materiał dopracowany, bez zbędnych wypełniaczy. W końcu Embrionic musi mieć godnego następcę, bo tegoroczny produkt, naszpikowany indie-gwiazdami, niestety takim następcą nie jest.

6/10

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.