Tegoroczny festiwal Tauron Nowa Muzyka przeszedł do historii. Poniżej przeczytacie naszą małą relację z wybranych koncertów, które odbyły się w ostatni weekend w Katowicach.
PIĄTEK
Sepalcure
Little Big Stage
20:00
Pierwszy występ, który udało
mi się zobaczyć na tegorocznym Tauronie. Chłopaki z Sepalcure pokazali jak
można zamienić świetne elektroniczne utwory do relaksowania przy piwie na
prawdziwe taneczne bomby. Do tego sami się świetnie bawili miksując przed
publicznością, która pomimo wczesnej pory szczelnie wypełniła drugą pod
względem wielkości scenę festiwalu. [Wojtek
Irzyk]
Gang Gang Dance
21:00
Pod względem widowiskowym to
był jeden z najciekawszy koncertów tegorocznego festiwalu Tauron Nowa Muzyka.
Nowojorczycy naprawdę pokazali na co ich stać, fantastycznie wykonując utwory,
które na żywo zabrzmiały jeszcze lepiej niż na płytach. Do tego niezwykłą
atmosferę zapewniała wokalistka zespołu, stale utrzymując kontakt z
publicznością, bawiąc się przy tym równie dobrze co my. Jedyną rzeczą, która mi
osobiście się nie przypadła do gustu, były zbyt długie przejścia pomiędzy
piosenkami, w czasie których muzycy zdawali się zapominać o publiczności. Tak
czy inaczej był to koncert, który powinien przypaść do gustu każdemu
wielbicielowi muzyki alternatywnej. Niezależnie od osobistych stylistycznych
upodobań. Było tanecznie, energicznie i kolorowo. Najlepszy koncert, który miał
miejsce na głównej scenie w piątkowy wieczór. [Wojtek Irzyk]
L-Vis 1990
Red Bull Music Academy Club Stage
22:30Oczekiwałam małej apokalipsy, było całkiem miło i ze względnym przytupem, ale próżno szukać czegoś urwanego. [Dominika Chmiel]
Londyńczyk zapuścił bardzo
eklektyczny set. Na początku nie zaskoczył, grając w klimacie przypominającym
jego nagrania z ubiegłorocznego, debiutanckiego albumu oraz występ w
warszawskim Cudzie Nad Wisłą. Jednak z czasem pomiędzy chłodne, house'owe
utwory zaczął wplątywać inne taneczne motywy, w tym utwór Nicki Minaj. Swoim
setem nie zrewolucjonizował muzyki, ale dał dużo radości zgromadzonym pod sceną
fanom. Niestety rozpoczął z małym opóźnieniem, gdyż z nieznanych mi powodów
poprzedzający jego występ set xxyyxx zaczął się pół godziny po czasie. A propos
młodego Amerykanina, to okazał się on w moich oczach... i uszach największym
rozczarowaniem tegorocznej Nowej Muzyki. [Wojtek Irzyk]
Beach House
Main Stage 23:00
Beach House byli chyba
największą gwiazdą tego festiwalu. Podejrzewam, że bardzo duża część publiczności
zgromadzonej pod główną sceną przyjechała do Katowic specjalnie dla tej
amerykańskiej formacji. Nie powinno to nikogo szczególnie dziwić, ponieważ
Beach House mają w Polsce pokaźną liczbę fanów. Niestety nie był to zbyt
szczęśliwy występ. Całą zabawę popsuł deszcz, który odstraszył część widzów
(inne występy odbywały się pod namiotami) oraz spowodował skrócenie samego
koncertu. Niemniej jednak samo wykonanie utworów mogło się podobać. Fani z całą
pewnością byli zadowoleni... ale pewien niedosyt pozostał. [Wojtek Irzyk]
Zespołowi z
Baltimore na sporawej Main Stage udało się osiągnąć poziom intymności niezbędny
w dream-popowym doświadczeniu. Ograniczona do minimum kokieteria i
charyzmatyczna rezerwa Victorii bronią się same, tak jak jej wokal nie potrzebuje
scenograficznych fajerwerków. Było wzruszająco, było stare, było nowe, był też
deszcz, który znacznie wpłynął na czas trwania koncertu. Szkoda. "The
Hours" błyskotką tego gigu, "Real Love" niespełnionym marzeniem.
[Dominika Chmiel]
Little Big Stage
00:00
Wypełnili przestrzeń namiotowej Litte Main Stage eksperymentalnymi, transowymi dźwiękami i dużą ilością publiczności. Pozostaje zapytać, czy pora na ten dwuosobowy koniec świata nie była może ciut za wczesna, skoro jeszcze trzy lata temu takie wycieczki firmowane były marką Unsound. [Dominika Chmiel]
NGUZUNGUZU
Red Bull Tourbus Stage00:00
Whoaaa! Nawet względna bliskość zwykle dość niebezpiecznej strefy gastro nie przeszkodziła amerykańskiemu kolektywowi w zawładnięciu publiką. Było basowo, było tanecznie, było głośno i drażniło zmysły bardziej, niż zapach frytek oraz kebabów. Zdecydowanie big time. [Dominika Chmiel]
Lapalux Live
00:30
Wymagający i nie
najprostszy, zastanawiający oraz niedopowiedziany. Nieoczekiwany histerycznie,
ale też nierozczarowujący. Pewnie to uniwersalny klucz do sukcesu. [Dominika Chmiel]
01:30
John Talabot, który jest
autorem jednego z najciekawszych elektronicznych albumów tego roku, okazał się
prawdziwą gwiazdą katowickiego festiwalu. Razem z Pionalem, który pomagał mu
nagrać jego debiutancki album - Fin, pokazali jak należy grać taneczną
muzykę na żywo. Chłopaki zaprezentowali prawie cały materiał z płyty, w tym dwa
genialne kawałki, na których wokalnie udzielał się Pional: „Destiny” oraz „So
Will Be Now...”. Ich koncert pokrywał się z występem Hot Chip, co w
najmniejszym stopniu nie przeszkodziło fanom w szczelnym wypełnieniu namiotu.
Jestem w stu procentach pewien, że to właśnie oni zaprezentowali się dużo
lepiej niż starsi koledzy z Wielkiej Brytanii. Pomimo malutkich wpadek Talabota
z utrzymaniem rytmu podczas grania na elektronicznej perkusji, chłopaki dali
radę. Szczególne uznanie należy się Pionalowi, który dużo lepiej uwijał się za
konsoletami niż bohater wieczoru. [Wojtek
Irzyk]
Clark
Little Big Stage
02:00
Chodzą słuchy na mieście, że było zbyt chaotycznie i w sumie ciężko powiedzieć,
co poeta miał na myśli. Rozbestwione opinie piętnujące brak płynnych przejść oraz
sławetne „wcześniej było lepiej” zupełnie rozmijają się z moim wrażeniem
taneczno-refleksyjnej pełni. Kapelusze z głów, dłonie ponad głowy, stara miłość
nie rdzewieje. [Dominika Chmiel]
Club Stage
02:30
Scuba, który już chyba na
dobre rozstał się z dubstepem, zaprezentował świetny set wypełniony po brzegi
elektroniką z pogranicza techno i brytyjskiego, mocno basowego grania. Pomimo
tego, iż wydawał się być trochę znudzony występem przed polską publicznością
(niektórzy mogą pamiętać jego występ w M25, podczas którego na parkiecie
warszawskiego klubu nie było absolutnie nikogo), Scuba świetnie rozruszał
zebranych festiwalowiczów. Szczerze mówiąc, to liczyłem, że Anglik zagra
kawałki ze swojej ostatniej płyty, czego niestety nie uczynił, niemniej jednak
muzycznie wyszło rewelacyjnie, bardzo imprezowo i tanecznie. [Wojtek Irzyk]
Rustie
4:15
Po zeszłorocznym
Unsoundzie oraz debiutanckim LP Glass
Swords, pokochany miłością w zasadzie bezwarunkową. Wypada więc wybaczyć
spóźnienie oraz niezbyt fortunne chyba rozpoczęcie seta. Dalej było tylko
lepiej - syntezatory, basy, grime, połamana rytmika oraz ogólna „Rzeźnia Numer
Pięć" i całe Red Bull Music Academy Club Stage trzęsie się w posadach.
Dosłownie. [Dominika Chmiel]
SOBOTA
Madlib feat. Freddie Gibbs
Main Stage
21:00
Na tegorocznym Tauronie
jedyni przedstawiciele klasycznej szkoły hip-hopu. Występ chłopaków nie do
końca mnie usatysfakcjonował. Przez pierwsze pół godziny na scenie mogliśmy podziwiać
jedynie Madliba, który zdawał się być trochę nieobecny, wręcz znudzony... Po
pół godzinie bardziej lub mniej udanego miksowania (choć puszczanie utworów z
przerwami trudno nazwać miksowaniem) kawałków przez główną gwiazdę koncertu, na
scenę wyszedł Freddie Gibbs, który swoim rapem w końcu rozruszał rządną wrażeń
publiczność. Usłyszeliśmy kilka jego przebojów, przerywanych co chwilę
klasycznym okrzykiem „fuck the police”. Niestety po pół godzinie nawijania
Madlib i Freddie zwinęli sprzęt, pozostawiając nas z ogromnych niedosytem.
Niestety nie obyło się również bez wpadek technicznych. Na początku było
zdecydowanie za cicho. Wątpię czy intencją dźwiękowców było nie zagłuszanie
muzyką rozmów zebranych pod sceną fanów ale ten problem powtarzał się na
głównej scenie przy okazji wszystkich koncertów.[Wojtek Irzyk]
Pokrzykiwanie "fuck the
police" zawsze spoko. [Dominika
Chmiel]
Brandt Brauer Frick Ensemble Live,
Hipno Stage
22:00
Synkretyczne opcje, bazujące
na udziale elementów klasycznych w elektronicznej całości, dokonały się podczas
tego gigu w co najmniej stu procentach. Niemieckie trio ma patent na
tworzenie muzyki względnie prosty, a zaskakujący - połączenie smyczków oraz
syntezatorów, fortepian w parze z loopami i mikser w roli batuty.
Wszystko to owocuje ładnymi, tanecznymi melodiami z dosłownie żywym rytmem, a
momentami nawet czymś na kształt jazzowej cubany. Akustyczne techno nawet
porwało do tańca i zauroczyło, acz bardziej chyba przez wzgląd na samą
konwencję, niż jej słyszalne efekty. [Dominika
Chmiel]
Mouse On Mars
Main Stage
23:00
Niemieccy wyjadacze muzyki
elektronicznej potwierdzili po raz kolejny, że ich blisko dwudziestoletnia
obecność na scenie nie jest przypadkowa. W plenerowej przestrzeni wybroniły się
numery z wydanego w tym roku Parastrophics, choć trudno było zapomnieć o
tęsknocie za mniej zobowiązującymi, klubowymi przestrzeniami. Panowie, wraz z
perkusistą, dali z siebie wszystko, a ich widok, zapamiętałych w muzycznym
(również!) opętaniu, odpalających papierosa i pokrzykujących do Iphona (Andi
Toma) był chyba jedną z bardziej ciekawych opcji na zagospodarowanie tzw.
telebimów. Na pewno lepszą niż zdająca się królować na Tauronie funkcja
"wizualizacja Winamp style". [Dominika
Chmiel]
Ghostpoet
Live
Hipno Stage
00:00
Zdecydowanie bardzo
wyczekiwany przeze mnie koncert. Zająwszy karnie miejsce w okolicy barierki
zaczęłam się jednak obawiać syndromu widzianego całkiem niedawno Blood Orange,
który na Coastal Grooves zabrzmiał świetnie, ale sam gig po pierwszym
numerze przerodził się w mało emocjonujący pokaz technicznej wirtuozerii.
Panie, w jakim byłam błędzie i dlaczego zwątpiłam w Twą afro-brytyjską
wielkość! Ghostpoet zdecydowanie wymiótł, rockowe aranżacje miały w sobie
mnóstwo mięsa, a sam Obaro
Ejimiwe - genialny kontakt z publicznością. I nie mam tutaj na
myśli bynajmniej zdeka łopatologicznych zabaw w rodzaju openerowej
Janelle Monáe. Wykonanie "Liiines" zapamiętałam jako coś na kształt
katharsis, energia przez cały koncert była niesamowita. I jeszcze koleś
naprawdę potrafi śpiewać. To dopiero rarytas. [Dominika Chmiel]
DJ Rashad & DJ Spinn
Red Bull Tourbus Stage
00:00
Dla mnie największa
niespodzianka tegorocznego Taurona. Osierocony DJ Spinn (Rashad nie dotarł)
zaprezentował taką selekcję footworkowych kawałków, jakiej nie słyszałem
jeszcze nigdy, a na pewno na żywo. Przez godzinę nie stanąłem choć przez moment
w miejscu, skacząc w rytm atakującej mnie z Redbullowego autobusu ściany
szalonych perkusyjnych dźwięków. Jak dobry to był występ świadczy fakt, że
całkowicie odpuściłem sobie koncert Ghostpoeta. Jeden z najlepszych setów tego
festiwalu. [Wojtek Irzyk]
The Black Dog
00:30
Wystarczy powiedzieć, że
podczas żadnego innego występu (może DJ-a Spinna i TNGHT) się tak nie
wytańczyłem. Anglicy zmusili nas do ciągłego ruchu od pierwszych minut występu,
atakując tak soczystym techno, jakiego dawno nie słyszałem. Panowie powalili
mnie na kolana już od samego początku, puszczając chyba swoje dwa najbardziej
taneczne utwory, mianowicie „Bass Mantre” i „Black Chamber Order”. Techno w
najlepszym wydaniu. Chętnie usłyszałbym ich jeszcze raz... Na przykład w
warszawskim 1500m2. [Wojtek
Irzyk]
Four Tet &
Caribou
Back2Back
DJ Set Main Stage
01:00
Ale o co chodzi? Ktoś gra w
grę a ktoś gra w kulki, zamiast grać seta. Kolaboracja dwóch, mocno jednak
różnych, indywidualności muzyki elektronicznej, zarówno z dorobkiem, jak i
charyzmą, miała ładnie zamknąc główną, sobotnią scenę. Tymczasem byliśmy
świadkami jakiegoś trudnego do wytłumaczenia nieporozumienia, gdzie dwóch
kolesi w bluzach na zmianę kołysało się przy dekach, w przerwach zabawiając
publikę z deka nudnymi (Four Tet) bądź suchymi (Caribou) kawałkami. Energia
powstała z tej konfrontacji zdecydowanie nie porwała, po pewnej fazie oczekiwań
na rozwinięcie sytuacji rozpoczęły się wędrówki ludów pod sceny namiotowe.
Szkoda i przykro. Pod koniec września Caribou, w pojedynkę, otwiera koncert
Radiohead w Berlinie. Ciekawe, jakie rozdanie nastąpi wtedy, bo po sobocie
chyba nadal mam kaca. [Dominika Chmiel]
Zdecydowanie największe
rozczarowanie Nowej Muzyki. Może formuła back2back sprawdziłaby się w klubie
czy w namiocie, a nie na największej scenie festiwalu, która do tego była
najbardziej pechową. Praktycznie na każdym koncercie szło coś nie tak. Do tego panowie
nie wydawali się być bardzo zachwyceni, że muszą puszczać muzykę przez całe
trzy godziny, leniwie zmieniając się za konsoletami. Zdecydowanie wolałbym ich
zobaczyć oddzielnie, podczas ich autorskich występów. [Wojtek Irzyk]
The Gaslamp Killer dj set
Hipno Stage
02:00
Czegoż tu nie było! Marsz
Imperialny, "I am the walrus",
Kanye West, Roots Manuva, "Airbag" Radiohead - prawdziwy sprawdzian z
muzycznej elokwencji. Dziki wzrok, dziki włos, dziki taniec za DJ-ką. Przed nią
zresztą też, publiczność żywo reagowała na wszystkie klasyczne wtręty, uśmiech
nie schodził nam z twarzy, powtarzaliśmy sobie tylko w kółko, że "koleś
jest napraaawdę straszny". I był. Pozamiatane i zbite szklanki, a
prawdziwe zniszczenie miało dopiero nadejść. [Dominika Chmiel]
Amerykanin nie jest
najlepszym DJ-em świata, ale za to jest niesamowitym showmanem. Dodać do tego
świetną selekcję hip-hopowych, trapowych i wszelakich basowych bangerów (plus
odrobiny rocka), i otrzymaliśmy niezwykle wybuchową mieszankę. Gaslamp Killer
nie zawiódł mnie zarówno dwa lata temu, jak i w ostatni weekend. Osobiście
uwielbiam tego gościa, więc moja opinia jest dość subiektywna, ale wiem, że ten
występ podobał się wielu osobom. Gaslamp, wracaj do nas jak najszybciej. [Wojtek
Irzyk]
TNGHT
Hipno Stage
03:00
Wszystko, co przeczytaliście
wcześniej o tym gigu, jest prawdą. Sobotnia noc Taurona należała do
TNGHT, nastąpiło oficjalne oberwanie. "Bugg'n" na zawsze, peace, love and nasty. [Dominika Chmiel]
Zdecydowanie mój numer jeden
tego festiwalu. TNGHT są w tej chwili niesamowicie rozchwytywani. Ich utwory
słychać prawie w każdym nowym około hip-hopowym secie, na jaki można trafić w
sieci. Na samym Tauronie kawałki Hudsona i Lunica leciały prawie bez przerwy,
szczególnie na bardzo tanecznie nastawionej scenie Red Bull Tourbus. Ale hype
to nie wszystko, oni naprawdę robią świetna muzykę i równie świetnie prezentują
ją podczas setów. Oprócz ich własnych produkcji występ nie obył się bez takich
wesołych hitów jak „Rooster In My Rari” Waka Flocka Fame'a czy „Mercy”
Kanye'ego Westa. Widziałem ich już drugi raz tego lata i zapłacił bym dużo, aby
doświadczyć tego po raz kolejny. [Wojtek Irzyk]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.