czwartek, 9 sierpnia 2012

Relacja: OFF Festival 2012 - dzień drugi

Drugi dzień OFF Festivalu obfitował w jeszcze większe słońce, jeszcze wyższą temperaturę i masę bardzo dobrych koncertów, chociaż to przecież pojęcie względne. 







Crab Invasion
Scena Leśna T-Mobile
14:30


Zdążyłem zaledwie na dwa ostatnie numery , w tym fenomenalne „I’d hate to seem like I mean what you meant”. Śmiało można powiedzieć o Crab Invasion, że w perspektywie paru najbliższych lat staną się godnymi spadkobiercami The Car is on Fire. Jeśli nie znacie – koniecznie ich sprawdźcie.  [Jakub Lemiszewski]



Coldair
Scena Eksperymentalna
14:30

Krótki i miły koncert, idealny na rozpoczęcie offowej soboty. Tobiasz Biliński z rozszerzonym składem robi większe wrażenie niż przy występach solo, ale taki właśnie był materiał na Far South. Coldair zagrali w sumie pięć utworów, z czego dwa były nowe („I Want You To”, „Holiness”). Widziałem ostatnio w Gdyni, widziałem też w Katowicach i muszę przyznać, że nie mogę się doczekać zapowiadanej płyty. [Piotr Strzemieczny]

The Stubs
Scena mBanku
15:00

Koncert zespołu The Stubs wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Odbył się na głównej festiwalowej scenie o godzinie piętnastej, przy niezwykle silnym, wręcz palącym słońcu. Można było pomyśleć, że większość zgromadzonych w tym czasie na terenie festiwalu ludzi pochowa się w najbardziej ocienionych miejscach, a nie będzie się narażać na poparzenia słoneczne stojąc pod sceną. Nic bardziej mylnego. Na występie warszawiaków zebrał się całkiem pokaźny tłumek fanów wymieszanych z przypadkowymi słuchaczami. Zarówno jednym, jak i drugim trudno było się powstrzymać od tańczenia, gdyż muzykę jaką nam zaserwowali „Stubsi” śmiało można grać na najmodniejszych „hipsterskich” potańcówkach. Ich rock'n'rollowe granie pozostawiło na mojej twarzy wyraźny wyraz zadowolenia, w podobnie dużym stopniu, co słońce czerwone ślady opalenizny na moim karku. [Wojtek Irzyk]

Już to pisałem – koncerty Stubs są warte obejrzenia. Koncerty Stubs są tym, czego fan dobrego gitarowego grania nie powinien przeoczyć. O piętnastej było i gorąco, i słonecznie, ale pod Sceną mBanku zebrało się całkiem sporo osób. Fajnie, bo ten warszawski skład ma potencjał i chyba go wykorzysta. Muzycznie było OK., czyli w sumie tak jak zawsze. Punkowo, rokendrolowo. [Piotr Strzemieczny]


Kristen
Scena Leśna T-Mobile
15:35


Bałem się, że ten koncert będzie kiepski; że wielka scena na świeżym powietrzu przerośnie możliwości tria grającego zazwyczaj w malutkich klubach i dusznych piwnicach. Na szczęście Kristen poradzili sobie doskonale. Poszły numery z epki An Accident oraz ostatniego LP Western Lands. Brzmienie było potężne, a zespół czuł się zaskakująco pewnie na Scenie Leśnej. Ich granie było jak zawsze pełne hałaśliwego niepokoju. Na koniec Kristen zagrali niszczycielskie, transowe „Hold Me”. [Jakub Lemiszewski]

Daughn Gibson
Scena Eksperymentalna
17:00

„Wyobraźcie sobie byłego punkowca, który nawraca się na country tylko po to, by katapultować je w brzmienia XXI wieku” - to mój ulubiony cymes z festiwalowej książeczki. Jeśli były punkowiec, który nawraca się na country tylko po to, żeby katapultować je w brzmienia XXI wieku, brzmi jak ostatnia płyta Editors z samym wokalistą i laptopem, to po co się tak rozpisywać? Po tym, jak trzy pierwsze numery brzmiały tak samo, odpuściłem motyw. [Matesz Romanoski]


Tides from Nebula & Blindead
Scena Leśna T-Mobile
17:00

Stali bywalcy OFFa nie zaskoczyli. Grali to, co zawsze, tylko trochę potężniej (dwa składy musiały do czegoś służyć). Przyjemne, ale raczej w kategoriach ciekawostki, kumpelskiego eksperymentu dwóch kapel. [Matesz Romanoski]

Pissed Jeans
Scena Eksperymentalna
18:45

Jeden z najlepszych koncertów OFFa. Gdyby byli dużo starsi, mogliby robić za definicję punk rocka. Gdyby byli trochę starsi, mogliby grać trasy z młodym Mudhoney (teraz mogliby grać tylko ze starym Mudhoney). Taka dawka gitarowej bejozy niezależnie od mniej, czy bardziej sprzyjających czasów, ma wystarczająco dużo wyznawców, żeby grać ekstatycznie przyjmowane gigi. [Matesz Romanoski]

Na ich występ nakręcałem się od dawna. Totalna jatka od pierwszego do ostatniego taktu, hardcore’owa agresja w czystej formie bez zbędnych ozdobników. Latające w powietrzu ubrania, czapka mojego kumpla na głowie wokalisty (po koncercie grzecznie oddali), crowd surfing i frontman, po którym wszystko zupełnie spływało. Czy ktokolwiek wyszedł z tego koncertu bez kontuzji? Tak się gra punk. [Jakub Lemiszewski]

The Wedding Present
Scena Leśna T-Mobile
20:45
Tyle lat czekania. Tyle lat żyją utwory z Seamonsters. I przede wszystkim: tyle lat trzymają wysoki poziom. Jednym zdaniem określając ten gig: „było mega”. Zagrali WSZYSTKO!, a Dave Gedge smutasem jest tylko na papierze. Pierwszy koncert The Wedding Present przyciągnął raczej starszą publikę pod Scenę Leśną. Wiadomo, kto by się tam jarał indierockiem wykonywanym przez staruszków. „Semi-legendary The Wedding Present?” Nie, oni są legendą brytyjskiego grania. [Piotr Strzemieczny]


Mikołaj Trzaska gra “Różę”
Scena Eksperymentalna
20:45

Moją pierwszą reakcją, gdy dotarliśmy odrobinę spóźnieni na scenę eksperymentalną, było zdziwienie. Zdziwienie, że tyle ludzi chciało posłuchać, bądź co bądź, nie tak prostej w odbiorze muzyki. Mikołaj grał „Różę” w eksperymentalny, jazzowy, trudny sposób, ale za razem ciekawy i intrygujący. To nie był koncert, przy którym tłum kiwa się w rytm muzyki, uśmiechając w stronę sceny, a raczej dłuższa chwila refleksji. Zwłaszcza gdy ktoś wcześniej widział „Różę” Wojciecha Smarzowskiego i wie z jakimi emocjami wiąże się ten wstrząsający obraz. Z całą pewnością było to jedno z ciekawszych wydarzeń tegorocznego OFF Festiwalu. [Agnieszka Strzemieczna]

Thurston Moore
Scena mBanku
22:00

Niby wiedziałem, czego mogę się spodziewać po Thurstonie. Niby wiedziałem, że będzie mocno, psychodelicznie i bardzo kakofonicznie. Niby to wszystko wiedziałem i cieszyłem się na ten koncert, ale w głębi duszy pozostał niedosyt. Były dobre momenty, jak nowe "Frank O'Hara Hit" czy "Burroughs", były też słabsze wkręty. Warto podrzucić plotkę, że Thurston nie chciał grać tego samego dnia co Kim, a wszystko to sprawnie ustanowiono w umowie. Och, bo jeszcze Gordon weszłaby na scenę, zrzuciła ze sceny któregoś z członków Chelsea Light Moving i zepsuła Moore’owi występ. Ojej! [Piotr Strzemieczny]


Większość z nas chyba nie do końca wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Thurston wystąpił wraz ze swoim elektrycznym zespołem Chelsea LightMoving (wszyscy chyba odetchnęli z ulgą, że nie będzie grał akustycznych numerów, tylko da czadu). Koncert rozpoczął się od spokojnego "Orchard Street". Potem jednak na stałe zostaliśmy w królestwie sonicyouthowego hałasu. Poszedł najnowszy mocarny numer Burroughs, były też rzeczy z najlepszej solowej płyty PsychicHearts. Po tym koncercie przekonałem się o tym, o czym wiedziałem od dawna, jednak nie mogłem zweryfikować na żywo: Thurston Moore jest mistrzem budowania napięcia i niespodziewanych zwrotów akcji. Każdy riff grany przez tego faceta ciągle brzmi świeżo, a on sam jest najlepszym, najbardziej innowacyjnym gitarzystą wszechczasów. [Jakub Lemiszewski]


The Antlers
Scena Leśna T-Mobile
23:05



Zabawnie jak na The xx, emocjonalnie gorzej niż na Coldplay. Antlers grali naprawdę dobre utwory na swojej pierwszej płycie i występ w Katowicach powinien odbyć się pod szyldem „The Antlers grają Uprooted (lub) In the Attic of the Universe”. Niestety, ale te czasy minęły, i chociaż nadal nagrywają ładne piosenki, to są one – przynajmniej na żywo – nudne. Udanie zaprezentowało się „Drif Dive” z nowej epki. Koncert przewidywalny i nieciekawy. [Piotr Strzemieczny]

Megafaun
Scena Trójki
0:10



Wielkim zaskoczeniem OFF Festivalu okazali się chłopcy z Megafaun. Znałem ich trochę wcześniej i tych kilka utworów jakoś mnie nie powalało, ale scenicznie wypadli bardzo dobrze. Radość, z jaką grali to swoje folkowe alt-country, przechodziła na publiczność. Konferansjerka Phillipa Cooka też wypadła bardzo fajnie i dobrze współpracowała z tymi brzmiącymi tradycyjnie amerykańskimi melodiami. Było kameralnie, ale nic dziwnego, gdy w tym samym momencie gra Iggi Pop. Pytanie tylko, gdzie oni zgubili brody?! [Piotr Strzemieczny]

DOOM
Scena Leśna T-Mobile
1:15

Dotarliśmy pod leśną scenę w momencie, gdy DOOM miał jeszcze małą rozgrzewkę przed występem. I już wtedy część zgromadzonych pod barierkami  osób zaczęła się bawić. Raper miał bardzo dobry humor, co potraktowaliśmy jako zapowiedź niezłego koncertu. I tak też właśnie było - pozytywny rapowy flow wydobywający się spod stalowej maski, okraszony przyjemnie płynącymi podkładami. Jedynym minusem był brak żywego DJ-a, którego rolę pełnił stojący sobie gdzieś z tyłu, w osamotnieniu na stoliku laptop. Dlatego też DOOM czasem wyglądał smutno na opustoszałej scenie. Ale jest to jedyne, do czego mogę się przyczepić. Zresztą tu nie o oprawę, a muzykę chodzi, a ta była na najwyższym poziomie. Sam koncert był świetny. Raper złapał genialny kontakt z publicznością, która doczekała się nawet bisowania (będącego zapewne w planie), po którym jeszcze długo nie mogła się pogodzić z tym, że to już naprawdę koniec koncertu.  [Agnieszka Strzemieczna]

Ja wiem, J Dilla, Madlib, Danger Mouse. Wiem, że dobre płyty i że ta m a s k a. Ja to wszystko wiem, ale występ Daniela Dumile był nudny. Ot, gość z mikrofonem i laptopem w tle. Można było się pobujać do gładkiego jak glaca Pana Yapy flow, a w górę wyskakiwały dłonie, gdy DOOM tylko sobie zażyczył. Jednak każdy może puścić podkład z komputera i podrapować do tego. Chociażby taki Numer Raz. Nie wypadłby gorzej, a na pewno byłby tańszy. [Piotr Strzemieczny]

Tekst: Wojtek Irzyk, Jakub Lemiszewski, Mateusz Romanoski, Agnieszka Strzemieczna, Piotr Strzemieczny
foto: Daria Juel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.