Oprócz klasyków progresywnego rocka, nasi potrafią cenić równie ciekawe rzeczy. Na przykład te, które robi Dulli. The Afghan Whigs polubili niestety po czasie, teraz mamy okazję to nadrobić.
Proxima, do której przeniesiono gig, ma tyle samo wad, co zalet. Niestety, nagłośnieniowcy niemal zawsze mają problem z wydobyciem śladowo selektywnego miksu ze składu liczącego więcej niż trzy osoby. Jedyne co fajne ze zmiany otoczenia (z Palladium) to możliwość obcowania z legendarnym składem praktycznie twarzą w twarz. No i sam Dulli będzie grał tutaj już trzeci raz (ze swoim trzecim składem, wcześniej, rzecz jasna, przyjeżdżał z Twilight Singers i Gutter Twins).
Pojednanie jednego z największych artystów lat dziewięćdziesiątych, którzy do dnia dzisiejszego trzymają mistrzowski poziom z Rickiem McCollumem i Johnem Curleyem to jedna z najbardziej zaskakujących reaktywacji ostatnich lat. Nie tylko dlatego, że Dulli z The Twilight Singers po utwory macierzystej kapeli frontmana praktycznie (oprócz intonowania krótkich fragmentów na gigach) nie sięgali, ale dlatego, że nikt od końcówki lat dziewięćdziesiąt nie mieszał w taki sposób gitarowej surowizny z gospelową (choć wiem, że przez naszego rodzimego rapera to słowo straciło wiele ze swojej powagi) głębią. Niezależnie czy prym wiódł element numer jeden (jak na „Up in It”), czy drugi („1969”).
Dziś, kiedy śpiewanie o kwiatkach i złamanych sercach przy dźwiękach muzyki czerpiącej garściami z czarnego amerykańskiego grania (nawet jeśli w zgrzytliwym opakowaniu dźwiękowym), Afgani mają okazję trafić na rzeczywiście żyzną glebę. Dla odmiany, przyjmijmy ich lepiej niż Kult.
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.