czwartek, 12 lipca 2012

Relacja: Heineken Open'er Festival - dzień I

Zaczynamy relacje z tegorocznej edycji Heineken Open'er Festivalu. Dziś dzień pierwszy - środa.






The Kills
Main Stage
20:00

The Kills to jeden z tych zespołów, na który czekałem niecierpliwie od chwili ogłoszenia. Może trochę była to rekompensata braku na festiwalu Jacka White'a. Z głośników popłynęły największe hity, przy których tłum rzeczywiście szalał. Mnie akurat najbardziej zaimponował ogromny luz i genialny blues-rockowy feeling Alisson Mosshart, która sprawiała wrażenie, jakby takie koncerty jak ten, grała tak o! - na poczekaniu. Było naprawdę soczyście i dynamicznie! [Miłosz Karbowski]


Yeasayer
Tent Stage
21:00

Poprawnie – tak w skrócie można określić występ Yeasayer.
Chłopacy zagrali swoje największe hity z dwóch wydanych LP, w tym przede wszystkim "Ambling Alp" i "Madder Red", przy których szał i radość tłumu nie znała granic. Niczym szczególnym ten gig się raczej nie wyróżniał, jeśli oczywiście nie weźmiemy pod uwagę nowych utworów z nadchodzącej wielkimi krokami płyty. Czy będzie to dobry album? Dowiemy się już niedługo. Koncertowy średniak, bo mogło być znacznie lepiej. [Piotr Strzemieczny]

Po Openerze 2010 najbardziej żałowałem, że nie zobaczyłem na scenie Yeasayer. Ich płytę Odd Blood katowałem niemiłosiernie i bezlitośnie często kilka razy dziennie. I liczyłem, że usłyszę ją chociaż w większej części. W tym aspekcie nowojorczycy nieco mnie rozczarowali. Biznes muzyczny rządzi się jednak swoimi prawami – nadchodzi nowa płyta, którą należy wypromować. Jednego nie można im zarzucić – brzmieli idealnie – jak na studyjnym nagraniu. A że parę akcentów ze starej płyty było, więc uśmiechnięty wybiegłem z Tent Stage na koncert Bjork. [Miłosz Karbowski]


Bjork
Main Stage
22:00

Tegoroczny występ ekscentrycznej Islandki był dla mnie jednym z tych koncertów, które musiałem zobaczyć za wszelką cenę. Po cichu liczyłem na podobny elektroniczny spektakl, jaki Bjork dała podczas ostatniej wizyty w Gdyni. Niestety, moje nadzieje zostały rozwiane już na samym początku koncertu.  Pomimo tego, iż liczyłem na zupełnie inny klimat, z każdą piosenką koncert podobał mi się coraz bardziej. Niezaprzeczalnie głos wokalistki był najważniejszym punktem występu. Jak na jeden z otwierających koncertów, ten okazał się być bardzo udanym. Pełnym emocji, acz spokojnym i stonowanym, niestety czasem aż za bardzo. [Wojtek Irzyk]

Jej obecność chyba ostatecznie przekonała mnie do wyjazdu na Open'er 2012. Mowa oczywiście o Bjork. Dodatkowym wyróżnieniem był fakt, że po odwołaniu niemal połowy trasy, festiwal w Gdyni jednak pozostał w grafiku artystki. Minuta po minucie czułem, że stykam się z żywą legendą. Islandka w monumentalnej stylizacji podskakiwała i tańczyła, a we wszystkim asystował jej równie intrygujący chórek. Swoje robiły też wizualizacje widoczne na telebimach i teatralna scenografia. Usłyszeliśmy prawie cały materiał z albumu Biophilia, łącznie z widowiskowym „Thunderbolt”, w którym nad sceną pojawiła się i pobłyskiwała cewka Tesli oraz bardzo elektronicznym „Crystalline” wzbogaconym efektami pirotechnicznymi. Były też stare i lubiane hity. A wszystko dopracowane perfekcyjnie – w każdym calu. [Miłosz Karbowski]


Gogol Bordello
World Stage
22:30

Pierwszy dzień na World Stage bezapelacyjnie zdominował Gogol Bordello. Skaczący w błocie tłum wpadł w ekstatyczny trans niesiony wesołą pieśnią europejskich imigrantów zza oceanu. Eugene Hutz co chwila pozbywał się kolejnych części garderoby, a zespół szalał na scenie pobudzając publikę. Ulegam nieodpartemu wrażeniu, że w Polsce trafił na bardzo podatny grunt. Pulsująca w żyłach tłumu słowiańska krew tętniła w rytmie „Imigraniady”. Jeśli chodzi o energię i dobrą zabawę muzyką – zdecydowany numer jeden tegorocznego Openera. [Miłosz Karbowski]


The Ting Tings
Tent Stage
23:00

Gig Ting Tings był dla mnie taką zapchajdziurą przeznaczoną na wypicie kawy, odwiedzenie toalety, przeczytanie oferty merczowej i sklepu (uwaga lokowanie produktu) Plays.pl. Wpadłem do namiotu na chwilę i dwa takie spostrzeżenia: Blakroc wpadł do Gdyni, wymieniono tylko wokale na jeden damski oraz Katie – im starsza – ma piękniejsze nogi. Gdybym miał stopery, użyłbym ich i przeżył tych kilka(naście) minut w ciszy patrząc na nią w tych za krótkich szortach. Zatyczek nie miałem, Głuchy jeszcze nie jestem, więc nowe kawałki mnie mega wymęczyły swoją nijakością. Nuda, nuda, nuda. I ładne nogi. [Piotr Strzemieczny]

Był to naprawdę fajny, radosny koncert. Katie wyglądała jak zawsze bosko. Dziarsko skakała po scenie zarzucając na boki burzą platynowych włosów. Odziana w kuse szorty przyciągała wzrok, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej niż zwykle. I tym razem nie zabrakło szalejącej młodzieży oraz hitów takich jak „That’s Not My Name”, „Shut Up and Let Me Go”, „We Walk”, czy „Hang It Up”. Namiot po raz kolejny pękał w szwach. [Agnieszka Strzemieczna]


New Order
Main Stage
00:00

Openerowa środa stała pod znakiem muzycznych klasyków Bjork, New Order oraz Orbital. Zapewne tego dnia średnia wieku była najwyższa. Dawno na gdyńskim festiwalu nie widziałem tylu „dorosłych” ludzi. Ale przecież nic w tym dziwnego, gdyż New Order kochają całe pokolenia. Dla mnie i pewnie wielu z was ten koncert był prawdziwym spełnieniem marzeń. Usłyszeć ulubione utwory tych panów jest wydarzeniem bezcennym. Jedynie bardzo nie podobało mi się to, iż zagrali oni utwory Joy Division. Jasne, fajnie jest je usłyszeć na żywo podczas koncertu, ale śpiewane przez Sumnera a nie Curtisa brzmią jakoś dziwnie. Całość wspominam bardzo pozytywnie, acz wielkich peanów nad tym występem głosić nie należy. [Wojtek Irzyk]
Prawdziwa legenda. Echo wielkiego Joy Division – zespołu nie tyle dobrego muzycznie, co fenomenologicznie. Koncert, na jaki Polacy czekali długo. I nie wiem, czy było warto czekać. Mnie New Order rozczarowało. Była to raczej senna ballada muzycznych emerytów niż show, na jaki czekałem. I coś, co chyba rozdrażniło mnie najbardziej, chociaż było do przewidzenia – utwory Joy Division, których grać przez sam szacunek nie powinni – „Isolation” i „Love Will Tear Us Apart”. Legenda legendą... Szkoda że tu mieliśmy do czynienia z profanacją... [Miłosz Karbowski]

Na ten koncert czekałem odkąd poznałem New Order (plus/minus przy okazji Get Ready). Po jedenastu latach czekania (i poznania całej dyskografii) wreszcie przyszło to „spełnienie”. Ujrzenie i usłyszenie Bernarda Sumnera na żywo – bezcenne. Anglicy zagrali swoje największe hity: „Crystal”, „Ceremony”, „Bizarre Love Triangle” i te kawałki, przy których nawet najmłodsi i najmniej wtajemniczeni piszczeli, skakali, płakali (no, może tego nie robili) – „True Faith” oraz „”Blue Monday”. Nie obeszło się bez zagrania na nosie byłemu basiście. Peter Hook, który obecnie chałturzy odgrywając odgrzewane kotlety (czytaj:  gra utwory Joy Division), musi się mocno niepokoić. No bo spójrzmy racjonalnie: lepiej się wybrać na gig, podczas którego usłyszy się i kawałki New Order, i Joy Division jako bis („Love Will Tear Us Apart”, „Transmission”) niż tylko JD w wersji Hooka i jego zespołu. Jeden z ważniejszych koncertów na polskiej ziemi EVER. [Piotr Strzemieczny]


Wiz Khalifa
World Stage
00:30

Występ Wiza jest jednym z tych na tegorocznym Openerze, których bardzo żałuję, że widziałem tak krótko. W drodze z głównej sceny do namiotu, gdzie grał Orbital stanęliśmy przy scenie World opanowanej przez Khalifę.  Zachęcony ostatnim mixtape’em rapera ciekaw byłem jego występu na żywo. Był on otoczony kordonem świetnych muzyków, którzy zapewne umożliwili mu pokazanie się z jak najlepszej strony. Sądząc po reakcji publiczności, cały koncert był równie dobry, co końcówka. Nawet mało przeze mnie lubiany kawałek „Black And Yellow” w wersji live wypadł świetnie. [Wojtek Irzyk]

Niestety standardowym problemem na Openerze jest pokrywanie się różnych koncertów ze soba. Własnie przez to, że Wiz Khalifa i New Order grali w tym samym czasie, nie byłam w stanie się rozdwoić i wybrałam starszą, na rzecz nowej szkoły. Strszenie żałuję, że widziałam tylko końcówkę tego koncertu, bo z tego co udało mi się zobaczyć, biła olbrzymia hiphopowa energia. Tłum szalał skandując „Wiz Khalifa” jeszcze długo po wybrzmieniu ostatniego kawałka - „Black and Yelow”, w nadziei, że jednak będzie bis. [Agnieszka Strzemieczna]


Orbital
Tent Stage
01:00

Świetny, chyba najlepszy elektroniczny koncert na tegorocznym Openerze! Przypomniałam sobie imprezy klubowe sprzed ładnych dziesięciu lat. Było zarówno oldschoolowo – „Belfast”, „Halcyon”, „Satan”,  jak i bardziej nowocześnie w stylu elektro – „Wonky” z nowej płyty. Ponadto set wspierała też gra świateł, wspomagana charakterystycznymi u braci Hartnoll, okularami ze światełkami. Przez moment czułam się jak w czasach, gdy w klubach królował rave. Tylko niestety nie widziałam, żeby dużo ludzi się bawiło, raczej kontemplowali muzykę niż do niej skakali. Ja, mimo braku sił, wykrzesałam z siebie jeszcze reszki energii, aby trochę pokiwać się w rytm magicznych dźwięków Orbital. [Agnieszka Strzemieczna]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.