Choć
chillwave i witch-house nie są już tak świeżymi i popularnymi estetykami, jak
chociażby dwa lata temu, to jednak na debiutancki album kanadyjskiego duetu
Purity Ring niezal światek czekał z zapartym tchem. Było warto?
Oprócz
wymienionych łatek na Shrines odnajdziemy jeszcze popową melodykę,
zahaczające o hip-hopową rytmikę podkłady (za które odpowiedzialny jest Corin
Roddick), pierwiastki post-dubstepu oraz trochę feelingu spod znaku r'n'b. Na
papierze zatem materiał wydaje się niezwykle interesującą i eklektyczną
mieszanką różnych stylów. W praktyce jednak nie jest już tak kolorowo.
Wszystkie indeksy na krążku mają mocno schematyczną budowę i są do siebie
bardzo podobne. Kompozycje mają szkicowy charakter i dość prostą strukturę.
Rytmika piosenek na Shrines przywołuje na myśl chociażby Clamsa Casino,
natomiast warstwa muzyczna często jest przyspieszana lub zwalniana w obrębie
sampli. Nie ma co ukrywać, siłą muzyki Purity Ring ma być klimat i atmosfera. W
sferze kompozycji za wiele się tutaj nie dzieje. Kolejne kawałki nie wnoszą nowej
jakości i nie zaskakują niczym ciekawym, nawet po kilkunastu odsłuchaniach. Co
więcej, niektóre fragmenty przy większej ilości odtworzeń stają się męczące i
nudnawe ("Grandloves", "Saltkin").
Ale znajdziemy również na debiucie Kanadyjczyków utwory znakomite, jak chociażby "Fineshrine". Nie może dziwiĆ fakt, że ostatnio został nowym singlem, promującym całość. Słodki i dziewczęcy tembr Megane James, który budzi skojarzenia z głosem wokalistki Late Night Alumni, wtapia się w melodyjny podkład i wynosi go na wyżyny popowej piosenki. Na luzie najlepszy fragment płyty i jeden z najbardziej chwytliwych singli tego roku. Ciekawie prezentują się również "Obedear", ewokujący stylistykę debiutu Crystal Castles, "Belispeak", który z kolei ma w sobie coś z Silent Shout, i otwierający całość "Crawlersout", który trochę przypomina to, co na swoich płytach robi Alan Palomo aka Neon Indian.
Ale znajdziemy również na debiucie Kanadyjczyków utwory znakomite, jak chociażby "Fineshrine". Nie może dziwiĆ fakt, że ostatnio został nowym singlem, promującym całość. Słodki i dziewczęcy tembr Megane James, który budzi skojarzenia z głosem wokalistki Late Night Alumni, wtapia się w melodyjny podkład i wynosi go na wyżyny popowej piosenki. Na luzie najlepszy fragment płyty i jeden z najbardziej chwytliwych singli tego roku. Ciekawie prezentują się również "Obedear", ewokujący stylistykę debiutu Crystal Castles, "Belispeak", który z kolei ma w sobie coś z Silent Shout, i otwierający całość "Crawlersout", który trochę przypomina to, co na swoich płytach robi Alan Palomo aka Neon Indian.
Shrines
to naprawdę
ciekawy melanż chillwave'u i witch-house'u, niepozbawiony jednak skaz i
mielizn. Bo gdy przyjdzie mi ochota na posłuchanie chillwave'u, to puszczę
sobie Causers, a jeśli najdzie mnie na witch-house, wtedy poratuje mnie
chociażby Holy Other. Jednak zlekceważenie albumu Kanadyjczyków byłoby na pewno
niesłuszne. Bo jeśli duet jest w stanie pisać takie perełki jak
"Fineshrine", to w przyszłości może jeszcze sporo namieszać. Miejmy
nadzieję, że tak się stanie.
6.5/10
Tomasz Skowyra
6.5/10
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.