wtorek, 24 lipca 2012

Recenzja: Hot Chip - "In Our Heads" (2012, Domino)


Hot Chip chłonę praktycznie w każdej postaci od 2004 roku. Cieszyłem się jak dziecko na ich wszystkie albumy, które – nie ma się co oszukiwać – nie zawsze prezentowały równie wysoki poziom. No cóż, In Our Heads wyrasta na – rzucę banałem - jedną z najlepszych płyt Anglików.












Zacznijmy od tego, że natężenie hitów na piątym albumie Hot Chip jest większe niż liczba trójkątów w logotypie VIVY. Jasne, The Warning i wcześniejsze Coming on Strong były płytami dosyć ważnymi, z czego ta pierwsza wymieniona do niedawna mogła być uznawana za „naj” z całej dyskografii. In Our Heads przynosi jednak świeżość w działalności bandu z Londynu. Dużo świeżości. I kawał zajebiście dobrej muzyki.

Jedna główna myśl, która nasuwa się przy słchaniu piątego krażka Hot Chip jest taka, że Alexis Taylor i Joe Goddard dorośli i po latach poszukiwań (naprawdę wielu latach. Hot Chip stuknęła w tym roku dwunastka!) przygotowali materiał różnorodny, nadający się do większości miejsc. Bo, umówmy się, „Night and Day” śmiało poleci w klubie, przy „Flutes” z chęcią wypijesz ulubioną kawę, a „Look At Where We Are” puścisz najlepszemu kumplowi, zarówno gdy zerwie z nim dziewczyna, jak i na poprawę humoru po pogrzebie chomika, dajmy na to o imieniu Zygmunt. Formalnością będzie wspomnienie o „Now There is Nothing”, które równie dobrze może służyć jako tło przy próbie przedawkowania Xenny na Zaparcia, czy – bardziej optymistyczna wersja – background do cierpień egzystencjalnych o poranku w deszczowy lipcowy dzień. 

Brytyjski kwintet nie wprowadził żadnych innowacyjnych zmian w swojej muzyce. Cały czas operujemy na tych samych dźwiękach – skocznych riffach, żywej perkusji i tanecznych klawiszach. Słychać gospel, zmiłowanie do Funku, wstawki soulowe i ogromną dawkę dobrego disco. „Ends Of the Earth” przynosi naprawdę brudne, szorstkie i wciągające syntezatory, a „Let Me Be Him” prezentuje totalne przeciwieństwo – ciepły bas i urokliwe brzmienie pianina. Otwierający płytę „Motion Sickness” rozwija się powolnie i, rzec można, po królewsku, prezentując długie instrumentalne intro, które idealnie zapowiada całość In Our Heads, a przy okazji rozbudzając apetyt na więcej. „How Do You Do?” nie różni się niczym od wcześniejszych highlightów Hot Chip. Jest ten funkowy groove, bez którego nie można sobie wyobrazić Anglików, jest też wspólny śpiew członków zespołu i porywająca do tańca melodia. „Night and Day” może kojarzyć się z tytułowy utworem z One Life Stand – aura tajemniczości i przygniatającej linii melodyczna oraz eightiesowe syntezatory budują ten kawałek. A jeśli doda się do tego charakterystyczne poczucie humoru Taylora wszczepione do liryki, nie może dziwić wybór „Night and Day” na singiel 

Hot Chip przyzwyczaili słuchaczy do romantycznego popu dostarczanego w doskonałej elektronicznej oprawie. In Our Hands pod tym względem niczym się nie różni od poprzedników. Z jedną tylko różnicą. Tu jest to zrobione dużo lepiej. Kolejny faworyt do czołowej dziesiątki najlepszych płyt trwającego roku i, znów nie będę oryginalny, bodajże najciekawsza pozycja z dyskografii Anglików.


8.5/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.