Ubiegłoroczni debiutanci w końcu zawitają również do Polski.
Team me wystąpi w październiku aż w trzech miastach.
Ich pierwsza długogrająca płyta spotkała się z naprawdę
ciepłym przyjęciem. Nad To the Treetops! zachwycali
się recenzenci MusicOMH, Beats Per Minute czy This Is Fake DIY, określając
debiut Team Me jako „wspaniały i przyjemny w słuchaniu”, a samą formację okrzykniętą na tyle
obiecującą, że „jeśli uda im się utrzymać poziom, Team me stanie się jednym z ważniejszych
zespołów muzyki indie”. I wiecie co? Album praktycznie w każdym calu zdaje się
potwierdzać te słowa.
Dawno nie słyszałem tak dobrego debiutu popowego. To the Treetops! z całą pewnością można
porównać do Chunk of Change Passion
Pit. Bijąca z tych stosunkowo długich utworów radość odbija się na słuchaczach,
a przez okno wpadają promienie słońca.
Kawałki Team me mają tę ważną dla artysty cechę, że
słuchając ich od razu można rozpoznać zespół. „Patrick Wolf and Daniel Jones”
czy „Riding My Bicycle” są tego ewidentnym przykładem. Lekki indie-pop z duszą.
Team me stanowił pierwotnie jednoosobowy projekt pod
dowództwem Mariusa D Hagena, którego wizje muzyczne sięgały rozwiniętej sekcji
instrumentalnej. Z czasem doszli znajomi i…ostał się sekstet. W Norwegii szybko
się zrobiło głośno o Team me. Nagrody, uznanie rozgłośni radiowych itp.
Następnym krokiem do sukcesu były wspólne trasy koncertowe – z The Wombats
(grali u nas w ubiegłym roku dwukrotnie) i British Sea Power (grali u nas…nie
sposób zliczyć ile razy!). Do tego kilka brytyjskich festów jak The Great
Escape czy show u NME i…o Team me nadal nie jest tak głośno, jak hałaśliwie być
powinno. Niedługo powinno się to zmienić. Może efekty przyjdą w Polsce?
W końcu norweskie objawienie indie-popowe zagra u nas aż
trzy razy. 18 października, w ramach najciekawszego koncertowego cyklu na Dolnym Śląsku City Sounds, odwiedzi wrocławski Łykend, dzień później zahaczy o Hydrozagadkę
w Warszawie, a swoje tournee zamknie w stolicy Rogali Marcińskich, mieście,
gdzie kiedyś na rynku powstanie pomnik Piotra Reissa – Poznaniu (Pod Minogą). Te
trzy koncerty (albo gigi – bo tylko to określenie znamy) są warte tego, by na
nie przyjść- poziomowo (dobry pop, naprawdę!) i cenowo (za 39 złotych można
kupić sobie trzy paczki papierosów i popularny ostatnio piwo-cydr z zieloną etykietą
- kiepsko). Wieść gminna niesie, że na żywo Team me są jeszcze lepsi. Dour
Festival 2012 potwierdził tę plotkę.
Jedynym czynnikiem, do którego można się przyczepić przy
Team me jest okładka płyty. Chłopiec bardziej przypomina dybuka z „Nienarodzonego”
niż zachęca do sprawdzenia zawartości. Ale przecież na koncercie okładki nie
będzie. Będzie dobra muzyka.
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.