piątek, 22 czerwca 2012

Wywiad: "Coraz mniej osób w Warszawie" || Maciej Turski / Vintage Indie Party


O warszawskim rynku muzycznym i problemach, jakie dręczą organizatorów imprez rozmawiamy z Maćkiem Turskim, współzałożycielem Vintage Indie Party.









Ile lat zajmujesz się organizacją eventów?


Wiesz co…Sam zajmuję się od dwóch lat, a pomagam przy tym od mniej więcej sześciu-siedmiu.

No i jaka to robota?

Szczerze? Frustrująca tak na dłuższą metę. Sama impreza, jeśli wszystko wyjdzie dobrze, daje ci mnóstwo satysfakcji, ale jednocześnie jest ogrom chaosu organizacyjnego z próbą dopięcia budżetu, który jednak zbyt duży niestety nie może być. A na pewno jest nieadekwatny z twoimi chęciami do zrobienia czegoś naprawdę mocnego i ciekawego. Problemem są własne możliwości.

OK., wspomniałeś, że to jest frajda ze zrobienia czegoś większego. Natomiast zajmując się tym od sześciu lat, a z Bartkiem od dwóch, w pewnym momencie pasja jednak musi schodzić na dalszy plan. Działalność twórcza pochłania gros twojego czasu i w końcu musisz zacząć myśleć ekonomicznie, czy to się opłaca. Czy to się opłaca?

Tak nie bardzo, szczerze powiedziawszy. Ciężko byłoby z tego wyżyć, gdybym miał zajmować się tylko tym. To są fajne pieniądze jako dodatkowe, ale nie jesteś w stanie wynająć za nie mieszkania, żyć najmarniej. To nie ta skala wydatków.

Organizujecie naprawdę dobre imprezy, na które zapraszaliście i czołówkę polskich muzyków (Wandachowicz), i zespoły raczkujące. Na wasze drugie urodziny zaprosiliście The Futureheads. Co prawda to DJ set, ale jednak, nazwa ogromna i dużo robi.

Zobaczymy (śmiech) Wiesz, nam bardzo zależało, by kiedyś na naszą imprezę zaprosić któregoś z czołówych przedstawicieli brytyjskiej sceny. Drugie urodziny to dobry moment.

Ciężko jest zorganizować takich muzyków?

Polskich? Bardzo łatwo, co jest przejawem wady naszego rynku. Prawda jest taka, że dostajemy sporo zgłoszeń. Zespoły nie mają gdzie grać, zwłaszcza w weekendy. Szczerze powiedziawszy bardzo rzadko spotykamy się z odmową. I nawet gdy zastanawiamy się z Bartkiem kogo zaprosić pod konkretną imprezę, to nie szukamy zbytnio, bo wszyscy są „na tak”, mają wolne terminy. Łatwo możemy dogadać się o stawki, a to oznacza, że oni nie mają gdzie występować.

Użyłeś bardzo ważnego słowa – „stawka”. Oferujecie zespołom pieniądze i to jest rzadkość. Nie wiem czy wiesz, ale w Polsce na stawki mogą liczyć zespoły uznane, natomiast inni wykonawcy muszą liczyć na procent z bramki. Całość jest w najlepszym wypadku.

Organizatorzy VIP patrzą w przyszłość...
z nadzieją w oczach
My nie chcieliśmy robić w ten sposób. Ja bardzo nie lubię takiego układu, że ewentualne zyski spływają do nas i nie ponosimy żadnej odpowiedzialności za zespoły. Dla mnie to dziecinada, a nie organizowanie czegoś na poważnie. Bodajże pierwsze dwie imprezy rozwiązywaliśmy w ten sposób, a później po prostu stwierdziliśmy, że skoro mniej więcej znamy naszą publiczność, że wiemy ile osób możemy się spodziewać na imprezie, to staramy się wszystko robić na stawkach. I nie przerzucać naszego ryzyka na artystow, których zapraszamy.

Bywa, że kończycie na minusie?

Bywa, ale na szczęście dosyć rzadko. Częściej wychodzimy mniej więcej na zero, czy po stówie albo dwie na głowę na plusie. Wtedy stać nas na taksówki do domu i tym podobne rzeczy. Ale nasze imprezy zwykle dosyć dobrze wypadają frekwencyjnie.

A współpraca z klubami?

Osobiście sobie chwalę tę współpracę. Mnóstwo organizatorów i promotorów narzeka na brak pomocy w promocji, ale tak naprawdę wszystko jest kwestią dogadania. Jeśli gdzieś wchodzisz, to przedstawiasz swoje oczekiwania. Oni też swoje przedstawiają i ta płaszczyzna do negocjacji znana jest od samego początku. Raz z Obiektem Znalezionym zdarzyło się, że odwołali nam imprezę bez podania przyczyny. Klub się wtedy likwidował, ale w miejscu naszego terminu odbył się jakiś inny event .Też nie zdarzyło się nam, żeby ktoś nas w jakikolwiek sposób oszukał, że nie dotrzymał warunków umowy. Moim zdaniem jest w porządku w tych kwestiach.

Dużo ludzi przychodzi na imprezy?

To zależy… Powiem ci szczerze, że coraz mniej osób przychodzi na imprezy w Warszawie. I nie chodzi mi tu o Vintage Indie Party, ale to moje obserwacje z innych wydarzeń. Robi się coraz bardziej pusto.

Ceny czy przesyt?

Chyba przesyt. Mi się wydaje, że to, co się dzieje latem, czyli multum miejsc i imprez w plenerze nie jest biletowane. Ich line-up jest podobny do sezonu zimowego i to psuje trochę rynek. Wszystko co jest darmowe, psuje.

A jak określisz target VIP?

Strasznie nie lubię tego pytania. Tak naprawdę z obserwacji wynika, że mamy bardzo dużo młodych ludzi, takich naprawdę młodych, czyli osiemnasto-i-dziewiętnastolatków. Tego się nie spodziewaliśmy. Zakładaliśmy, że to będą raczej ludzie w naszym wieku. Bartek ma 32 lata, ja 25 i tego się spodziewaliśmy. Że starsi fani muzyki alternatywnej, którzy wychowali się w czasie boomu na indie stanowić będą ten target VIP. Okazało się, że jest inaczej, że dużo młodszej części Warszawy do nas przychodzi.

Powiedziałeś, że jest przesyt, że coraz mniej osób przychodzi na imprezy. Ceny też mają niewiele wspólnego, bo są – nie oszukujmy się – niskie. Młodzież, zamiast wydać dziesięć czy piętnaście złotych na bilet, woli wydać te pieniądze na, w cudzysłowie, piwo w plenerze. To jest problem. Myślisz, że odbiorcy, uczestnicy takich imprez jak Vintage Indie Party, jak dorosną, to poprawią ten rynek?

Wiesz co? Szczerze powiedziawszy nie wiem… W jakiś sposób jestem troszkę pesymistyczny do tego. My uważamy, że najciekawszą częścią tych imprez są koncerty. Natomiast publiczność głównie się zbiera później. Powiedzmy, że jak koncerty kończymy koło północy, to wtedy koło pierwszej robi się naprawdę tłoczno. Dopiero. To są ludzie, którzy wolą zaoszczędzić, bo moim zdaniem dla nich w zabawie w weekend ważniejszy jest alkohol niż muzyka. Ciężko mi widzieć szansę na poprawę tej sytuacji, bo oni wolą popić sobie w domu i potem ewentualnie przyjść na imprezę.

Czyli nie ma tej istotnej jednak więzi miedzy artystą a odbiorcą?

Trochę tak, masz rację. Ci odbiorcy często wydają mi się mocno przypadkowi. To jest złe…To znaczy bardzo fajnie, jak ktoś wpadnie na imprezę przypadkowo i dobrze się na niej bawi, zetknie się z jakąś nową muzyką i artystami, a potem wróci. Wejdzie na Facebooka, zostawi pozytywny komentarz, ale i wróci. Wtedy jest super. Natomiast jeżeli przyjdzie, bo było blisko, wstęp był w miarę tani, a alkohol nalewali za grosze, to takie osoby nie mają dla nas większej wartości.

Interesujesz się muzyką?

Wiesz co? Tak, ale z wiekiem coraz mniej. Jak jeszcze nie interesowałem się organizacją imprez, byłem zdecydowanie bardziej wkręcony w muzykę niż teraz.

Czytujesz prasę? Portale?

Raczej portale…

Dlaczego nie gazety?

Hm…Polskiej prasy jakoś nigdy nie czytałem. Kupowałem „Machinę”, ale innych nie, bo większość z tych gazet nie była ukierunkowana na mój typ muzyki. To był tak naprawdę największy problem. Natomiast zagraniczne gazety jak „NME” czy „Q” zawsze były drogie i nie chciało mi się za nie płacić, więc jak byłem młodszy to latałem do Empika i czytałem między regałami. Teraz mi się nie chce.
Z drugiej strony tej polskiej prasy tak naprawdę nie ma, a to, co jest, to „Teraz Rock” i kilka niszowych gazetek.

Dlaczego upadła „Machina”?

Nie było targetu na pismo takiego typu, gdzie szeroko pisano o całej popkulturze. Ta gazeta była ukierunkowana do „nikogo”. Z drugiej strony pamiętam taki eksperyment „Pulp”. Ten magazyn był straszliwie ukierunkowany i też upadł.

Ale „Pulp” odbierany był jako prawdziwy klon „NME”.

Taka prawda.

Zatem…Nie ma tego polskiego targetu „NME”? I ‘Pulp” i „Machina” upadły, a skierowane były poniekąd do tej samej grupy odbiorców…

Jeśli stwierdzi się, że tego targetu nie ma, to co z tymi wielkimi festiwalami? Spójrzmy na line up Open’era i OFF. Moim zdaniem ten target jest, bo ci ludzie przychodzą na festiwale, gdzie jest muzyka prezentowana przez „New Musical Express”.

To dlaczego gazety upadły? Ceny przecież wysokie nie były.

To jest bardzo dobre pytanie. Zgadzam się, ceny wysokie nie były. Kolejnym pytaniem jest, dlaczego w Warszawie nie ma tego typu imprez. Tak naprawdę poza naszą, w stolicy kojarzę tylko kilka, zresztą niezbyt regularnie organizowanych imprez. Plus ewentualnie tutaj, gdzie siedzimy, czyli w Eufemii, jest bardzo ciekawa scena, która próbuje prezentować ludziom rzeczy niszowe. Ale tego u nas nie ma. Patrzysz ile jest imprez dubstepowych, a ile z muzyką indie, to jest ogromna przepaść.

Silnie różni się też frekwencyjnie. To znaczy my jakoś tego nie odczuliśmy, bo na VIP frekwencja raczej nie schodzi poniżej tych czterystu gości, chociaż też się nam zdarzyło. Ostatnio jak zaprosiliśmy Kubę Wandachowicza, przyszło nam sto pięćdziesiąt osób. Strasznie mało.

Prasy nie ma, jest Internet.

Internet działa prężnie, jest wiele portali zajmujących się muzyką, a kilka robi to na naprawdę wysokim poziomie. Może to też jest problem, że media tradycyjne wypadają z obiegu. Spadają nakłady dzienników jak Wyborcza, magazyny opiniotwórcze upadają albo wiele ledwo ciągnie. W przypadku, gdy masz prasę bardziej niszową, ukierunkowaną na muzykę, czy konkretną muzykę, to traci rację bytu przy Internecie.

Myślisz, że to jest przyszłość?

Myślę, że tak. Wydaje mi się, że alternatywne gazety zamkną się, a zostaną te największe. Nie mówię o Polsce, bo tu nie ma co zostawać, ale światowo o największych tytułach, które przez lata wyrobiły sobie mocną pozycję.
Czytelnictwo gazet spada, ale czytelnicy przenoszą się do Internetu. Spójrz na stronę NME, ona jest bardzo rozbudowana i niekiedy ciekawsza niż drukowana wersja.

Nie mam danych o liczbie wejść na polskie portale, nie wiem jak to jest na przykład u was, ale z Internetem jest tak, że pisać każdy może. Publikować każdy może, ale jeśli na dłuższą metę nie będziesz utrzymywał pewnego poziomu jakości, to może i oglądalność będzie wysoka, bo ludzie będą wchodzić, aby się pośmiać, ale kto ci to będzie czytał na serio czy kształtował swój gust na podstawie tych tekstów?

Znam z imprez wiele osób, takich właśnie dzieciaków. Później się dowiaduję, że osoba, która na każdej imprezie zatacza się, bełkocze i w życiu nie obejrzała koncertu, pisze relacje i recenzuje płyty. To znaczy płyty to może recenzować nieźle, ale co ona będzie pamiętać z imprezy? Dla mnie to swego rodzaju dramat i mam nadzieję, że jakość tekstów będzie weryfikowana z czasem. Jeśli będziesz pisał kiepskie rzeczy, ludzie w końcu przestaną czytać na twoje teksty i z czasem znikniesz. Tak samo z imprezami, możesz robić złe imprezy i ludzie przestaną na nie chodzić. Chociaż… To akurat ciężka sytuacja, bo możesz robić też dobre rzeczy, a ludzie tego nie kupią.

Ale zobacz co jest promowane obecnie? Są zespoły, które istnieją już dwadzieścia lat, które startowały z pozycji ‘alternatywa”, a teraz to już prawdziwy mainstream. To wykonawcy, którzy wolą grać za bramkę, bo bardziej im się opłacają wpływy z biletów.

Poruszyłeś temat, który mnie strasznie wkurza w polskim rynku muzycznym. Taką ugruntowaną pozycję mają zespoły, które debiutowały lat dwadzieścia i trzydzieści temu. Hey, czy T.Love albo Kult – czyli wykonawcy, którzy mają mega dużo lat na scenie.
Masz też zespoły jak The Car is on Fire, Renton, Out of Tune, czyli formacje, które istnieją kilka lat i które kilka płyt wydały. A cały czas słyszysz o nich jako o młodych i perspektywicznych zespołach. Który rok z rzędu dla dużej wytwórni czy pseudo alternatywnych słuchaczy możesz być debiutującym zespołem?
To jest też problem festiwali. Zobacz o jakich godzinach i na jakich scenach grają polskie zespoły? Na Openerze jest Young Stage, gdzie grają zespoły jednak już znane i niekoniecznie młode. Pamiętam jak na Main występowali Sonic Youth. Przecież wtedy było jeszcze jasno! Zespół z tak ogromnym dorobkiem, w zasadzie legenda sceny alternatywnej. Szok! Osiemnasta to godzina dobra dla jakiegoś supportu, który dopiero wydał fajną płytę i warto na niego postawić. Zresztą w ubiegłym roku o tej godzinie grali The Black Tapes, również uznana nazwa, choć tylko na naszym rynku.

Wracając do tematu Waszych odbytych już urodzin. Współpracowaliście z Grolschem.

Tak, raz, przy naszych wcześniejszych urodzinach. Grolsch jest marką chętnie wspierają taki rodzaj muzyki. Sponsorują też OFF Festival i FreeForm. Inni sponsorzy na razie nie są zainteresowani naszą imprezą. Kiedyś usłyszałem, że firmy często nie są zainteresowane tego typu imprezami, ponieważ nasza publiczność sama określa się jako osoby alternatywne, ceniące sobie niezależność wydarzeń, w których lubią uczestniczyć.

Czyli odbiorca muzyki alternatywnej to osoba młoda.

Młoda, ale też określająca się jako negatywnie nastawiona do konsumpcjonizmu. To dość zabawne. Spójrz na kult niektórych marek wśród choćby swoich znajomych. Jak w takim razie te firmy mają zaistnieć swoimi produktami wśród młodych i alternatywnych odbiorców, jeśli z góry zakładają, że nic nie wyjdzie?

Tym samym zapętlmy naszą rozmowę. Zobacz, młody target oznacza problemy z rozwojem kultury i wynajdywaniem sponsorów.

W takim żyjemy świecie.

Rozmawiał Piotr Strzemieczny

1 komentarz:

  1. W Lublinie na koncerty Electric Nights Warm-up zespoły też raczej wbijały za stawki, tzn. wiadomo było mniej więcej, jaki budżet można było wykręcić z bramki i tak trzeba było konstruować budżet. Niestety problemem jest też świadomość ludzi - publika wolała wbijać w tym samym klubie na darmowe indie sety DJ-skie niż płacić 10 zł za Twilite, Wandachowicza czy Out Of Tune.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.