Spiritualized powracają po czterech latach.
Po niezbyt udanym i przede wszystkim mega nierównym Songs in A&E (można wybaczyć spadek
formy – zapalenie płuc, hospitalizacja i otarcie się o śmierć) Jason Pierce
udowadnia, że najgorsze już za nim. Nie wiem też, czy Spiritualized nie osiągnęli
tego szczególnego poziomu. Poziomu, którego przeskoczyć się już nie da. Chociaż kto wie? Przecież Ladies and Gentlemen We Are Floating in Space przez piętnaście lat
królowało w artystycznym dorobku Anglików; stanowiło album perfekcyjny. Sweet Heart Sweet Light wydaje się być godnym następcą.
Duch Spacemen 3 – co nie dziwi – czuć właśnie w tym aktualnym projekcie Pierce’a. Na Sweet Heart Sweet Light można chyba najlepiej to zauważyć. Siódma płyta Spiritualized to przede wszystkim pięknie skomponowane
utwory. Orkiestrowe, z rozbudowanymi aranżacjami i o różnorodnym przekroju. I
chwytliwe. Klasę albumu podkreśla rewelacyjne i rześkie – pomimo blisko
dziewięciu minut - „Hey Jane”, które nie bez powodu Pierce wybrał na singla. „Little Girl” przynosi rozleniwienie i – tylko
teoretycznie – powinno wzbudzać myśli depresyjne „Sometimes I
wish that I was dead” jak śpiewa Jason to powtórka z rozrywki, kontemplacja na
temat śmierci. Zresztą u Spiritualized śmierć, miłość i wiara to główne punkty
twórczości zespołu. Źle? Nudno? Nic z tych rzeczy. Bo nawet jeśli Brytyjczyk
nadużywa terminów, to robi to z ogromną gracją, wyczuciem i zainteresowaniem. A
do wspomnianych Spaceman 3 nawiązują „I Am What I Am” (ziomalski tytuł) i „Headin'
For The Top Now”. No i jest jeszcze nagrane razem z jedenastoletnią córką
Pearce’a „So Long You Pretty Thing” – melancholijna ballada oparta na
urokliwych, acz smętnych klawiszach.
Jedno trzeba przyznać – Spiritualized nadal są w formie.
Wciąż potrafią wciągnąć swoją smętną muzyką. To jedenaście naprawdę ładnych
piosenek, z których jednak bije subtelna nadzieja. Piękno.
8.5/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.