O występie
L.Stadt na Open'er Festival dowiedziałem się zaraz po powrocie z ich świetnego
koncertu w Cudzie nad Wisłą w ramach Warsaw Music Week. Pomyślałem – zasłużyli!
W końcu! Nie namiot, nie boczne sceny, a główne danie na rozpoczęcie trzeciego
dnia na Main Stage. Czy to jednak gwarancja sukcesu? Chyba nie do końca. Często
przecież to właśnie kameralne koncerty w namiocie są najmilej wspominane. Żeby
więc zostać w poopenerowych wspomnieniach, festiwalowej braci muszą pokazać
klasę. I w ich wypadku jakoś się o to nie martwię.
L.Stadt w
muzycznym światku pojawił się na dobre już parę lat temu. Na początku lokalnie,
potem coraz szerzej i dalej. Z czasem przyszły koncerty na mniejszych i
większych festiwalach, i prawdziwe ukoronowanie – South by Southwest w Stanach
Zjednoczonych. Ich dwie płyty to po części echo pobytów w Stanach. To
amerykańskie tchnienie wzbogacone polską świeżością.
Teraz zespół
powraca – wydaje się, że z jeszcze większą mocą. L.Stadt jest w formie – to nie
ulega wątpliwości. Niedawno zakończyli minitrasę po Wielkiej Brytanii i
Irlandii, gdzie na Indie Week dotarli do samego finału konkursu kapel. Uciekają
od przypinania im stylistycznych łatek. Grają to, co aktualnie leży im na sercu
– i za tę autentyczność powinniśmy cenić
ich najbardziej. Na openerowej scenie najprawdopodobniej zaprezentują nieznany
jeszcze oficjalnie materiał z nowej EP-ki, na której oddają się fascynacji
country. Townes Van Zandt, Waylon Jennings – to tylko dwa nazwiska z całej
plejady. A samemu materiałowi na pewno nie zabraknie autentyczności – nagranie
zostało bowiem zrealizowane niemal w samej kolebce – Teksasie. Nowy repertuar z
pewnością wzbogacą starymi, dobrymi i pełnymi energii hitami. Pytanie jednak –
czy i czym zaskoczą? Czy będzie to tylko poprawny koncert? Panowie! Pokażcie,
że Polska ma też swoje miejsce w muzyce!
Miłosz
Karbowski
zdjęcie: internet
zdjęcie: internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.