Niby tylko cztery utwory, a energii tyle, że armię
flegmatyków bije na głowę. Maw to
prawdziwa orientalna bomba.
Plemienne bębny, szamańskie przyśpiewki, dzikie syntezatory
i niekiedy dubstepowy beat to wynik licznych podróży Kanadyjczyków po całym
świecie. Debiutancka płyta Basketball to coś, na co czwórka z Vancouver kazała
długo czekać, a co z miejsca powala swoją zajebistością. Zajebistością, bo to
chyba trafne określenie na te wielce pokręcone kompozycje.
Buja, oj buja „Andika”. Blisko ośmiominutowy kawałek to
prawdziwy kolaż masywnej elektroniki wymieszanej z bliskowschodnimi melodiami. Zaczyna
się niepozornie, drone’owo, by na wysokości czterdziestej piątej sekundy
Basketball wbili z transowym dubstepem, bollywoodzkimi samplami i szeroko pojętą kakofonią. Eklektycznie i
energicznie. Singiel nie mógł być inny.
Nie gorzej prezentuje się „Into the Horns of Sacred”.
Nerwowa perkusja, melodyjny rozgardiasz, etniczność w każdym calu i sprzężenie
elektronicznego barłogu każą szukać skojarzeń z Buraka Som Sistema. A impreza
zdaje się nie mieć końca.
M.I.A. z najlepszych lat (dokładnie Arular i momentami Kala) budzi
się w hiphopowo-worldowej odsłonie Basketball, tj. w „Joy” i „Suspiros de Chile”,
chociaż w drugim z wymienionych to raczej Mathangi Arulpragasam na jakimś
mocnym dropsie wykupionym od handlarza z Andów.
Chociaż inspiracje Basketball są aż nazbyt wyczuwalne
(M.I.A., Omar Souleyman, Buraka Som Sistema czy nawet Gang Gang Dance w „Andice”),
to debiut Kanadyjczyków jaki się jako pozycja bardzo interesująca i warta
poświęcenia uwagi. Maw? Elektronika
pełną…paszczą!
7.5/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.