poniedziałek, 7 maja 2012

Recenzja: Basketball - "Maw" (2011, the Broadway to Boundary)

Niby tylko cztery utwory, a energii tyle, że armię flegmatyków bije na głowę. Maw to prawdziwa orientalna bomba.








Plemienne bębny, szamańskie przyśpiewki, dzikie syntezatory i niekiedy dubstepowy beat to wynik licznych podróży Kanadyjczyków po całym świecie. Debiutancka płyta Basketball to coś, na co czwórka z Vancouver kazała długo czekać, a co z miejsca powala swoją zajebistością. Zajebistością, bo to chyba trafne określenie na te wielce pokręcone kompozycje.

Buja, oj buja „Andika”. Blisko ośmiominutowy kawałek to prawdziwy kolaż masywnej elektroniki wymieszanej z bliskowschodnimi melodiami. Zaczyna się niepozornie, drone’owo, by na wysokości czterdziestej piątej sekundy Basketball wbili z transowym dubstepem, bollywoodzkimi samplami i  szeroko pojętą kakofonią. Eklektycznie i energicznie. Singiel nie mógł być inny.
Nie gorzej prezentuje się „Into the Horns of Sacred”. Nerwowa perkusja, melodyjny rozgardiasz, etniczność w każdym calu i sprzężenie elektronicznego barłogu każą szukać skojarzeń z Buraka Som Sistema. A impreza zdaje się nie mieć końca.
M.I.A. z najlepszych lat (dokładnie Arular i momentami Kala) budzi się w hiphopowo-worldowej odsłonie Basketball, tj. w „Joy” i „Suspiros de Chile”, chociaż w drugim z wymienionych to raczej Mathangi Arulpragasam na jakimś mocnym dropsie wykupionym od handlarza z Andów.


Chociaż inspiracje Basketball są aż nazbyt wyczuwalne (M.I.A., Omar Souleyman, Buraka Som Sistema czy nawet Gang Gang Dance w „Andice”), to debiut Kanadyjczyków jaki się jako pozycja bardzo interesująca i warta poświęcenia uwagi. Maw? Elektronika pełną…paszczą!

7.5/10

Piotr Strzemieczny





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.