poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Recenzja: Shearwater - "Animal Joy" (2012, Sub Pop)

Te nagrania są cholernie szlachetne i eleganckie.
 









Nowy album pokazuje zupełnie inną twarz zespołu. Shearwater odeszli od brzmień charakterystycznych dla chociażby Rook i The Golden Archipelago. Spokojny, marzycielski i przyciszony nu-folk Amerykanie zastąpili rozmachem, przepychem i niekiedy stadionowym feelingiem. Tak, Animal Joy przynosi spore zmiany.

Ten stadion czuć przede wszystkim w otwierającym płytę „Animal Life” – utworze zaczynającym się łagodnie, a rozkręcającym poprzez dodawanie kolejnych instrumentów. Falsetowy śpiew Jonathana Meiburga lśni naturalnym blaskiem swojej delikatności i naładowania emocjonalnego. Dochodząca dynamiczna perkusja przywołuje siłę, a klawisze lekkiego patetyzmu. Razem to już prawie Wembley, chociaż nie do końca w znaczeniu kojarzonym z Muse. Zaznaczyć trzeba jeszcze jedno – liryka. Meiburg zawsze był tekściarzem osobliwym i introspekcyjnym. „Animal Life” to kawałek bardzo emocjonalny i romantyczny; utwór, w którym frontman chyba najbardziej w swojej dotychczasowej twórczości wykłada myśli tak bezpośrednio. I held your name inside my mouth through all my years of wandering” jest tego najlepszym dowodem.
Monumentalną formę przybiera również “You As You Were”, gdzie słyszalny patos to efekt – ponownie – fortepianu i ryczącego śpiewu. To również utwór o, a jak!, uczuciach i kontakcie fizycznym, który Meiburg ubrał w zmysłowe porównanie – „the electric charge of a change in the weather/you were touching my arm, you were holding a feather”.

Ten album żyje. Podczas tych czterdziestu trzech minut na Animal Joy dzieje się tak wiele, że ciężko zdecydować, na czym tak dokładnie się skupić. Czy na kakofonicznej perkusji w „Breaking the Yearlings”, czy mocno chaotycznych bębnach w „Pushing the River”. Bo właśnie brzmienie perkusji jest tym, co najbardziej zmieniło się na przestrzeni dwóch ostatnich lat w twórczości Shearwater. Thor Harris dostał od chłopaków solidną dawkę zaufania i ją wykorzystał, chociaż zamykający płytę „Star of the Age” to nudny i najsłabszy utwór siódmej płyty Amerykanów.  Jasne, „Animal Life” i „You As You Were” to prawdziwe highlighty, ale nie gorzej wypada „Immaculate”, które przywołuje w pamięci najlepsze nagrania The Walkmen. Jest żywo i radośnie, a zadziorne riffy zmuszają wręcz do tańca. Nawiązania do starszych płyt zapewniają wyciszone „Run the Banner Down” i „Dread Sovereign”. Animal Joy stanowi niejako muzyczną hybrydę, taki przekrój zainteresowań osób niepodatnych na obecnie panującą modę. Te nagrania są cholernie szlachetne i eleganckie.

Shearwater poruszają typowo ludzkie tematy w swoich utworach. Dlatego „Open Your Houses” jest o przemijaniu życia, a większość kompozycji dotyczy miłości, smutku i przyrody, która zawsze była istotna dla Meiburga. Tekstowo jest więc to samo, muzycznie zespół zrobił krok w przód. Krok ryzykowny i bardzo udany.

8/10

Piotr Strzemieczny



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.