Nowy album pokazuje zupełnie inną twarz zespołu. Shearwater odeszli od brzmień charakterystycznych dla chociażby Rook i The Golden Archipelago. Spokojny, marzycielski i przyciszony nu-folk Amerykanie zastąpili rozmachem, przepychem i niekiedy stadionowym feelingiem. Tak, Animal Joy przynosi spore zmiany.
Ten stadion czuć przede wszystkim w otwierającym płytę „Animal Life” –
utworze zaczynającym się łagodnie, a rozkręcającym poprzez dodawanie kolejnych
instrumentów. Falsetowy śpiew Jonathana Meiburga lśni naturalnym blaskiem
swojej delikatności i naładowania emocjonalnego. Dochodząca dynamiczna perkusja
przywołuje siłę, a klawisze lekkiego patetyzmu. Razem to już prawie Wembley,
chociaż nie do końca w znaczeniu kojarzonym z Muse. Zaznaczyć trzeba jeszcze
jedno – liryka. Meiburg zawsze był tekściarzem osobliwym i introspekcyjnym.
„Animal Life” to kawałek bardzo emocjonalny i romantyczny; utwór, w którym
frontman chyba najbardziej w swojej dotychczasowej twórczości wykłada myśli tak
bezpośrednio. „I held your
name inside my mouth through all my years of wandering” jest tego
najlepszym dowodem.
Monumentalną formę przybiera również “You As You Were”, gdzie słyszalny patos to efekt – ponownie – fortepianu i ryczącego śpiewu. To również utwór o, a jak!, uczuciach i kontakcie fizycznym, który Meiburg ubrał w zmysłowe porównanie – „the electric charge of a change in the weather/you were touching my arm, you were holding a feather”.
Monumentalną formę przybiera również “You As You Were”, gdzie słyszalny patos to efekt – ponownie – fortepianu i ryczącego śpiewu. To również utwór o, a jak!, uczuciach i kontakcie fizycznym, który Meiburg ubrał w zmysłowe porównanie – „the electric charge of a change in the weather/you were touching my arm, you were holding a feather”.
Ten album żyje. Podczas tych czterdziestu trzech minut na Animal Joy dzieje się tak wiele, że
ciężko zdecydować, na czym tak dokładnie się skupić. Czy na kakofonicznej
perkusji w „Breaking the Yearlings”, czy mocno chaotycznych bębnach w „Pushing
the River”. Bo właśnie brzmienie perkusji jest tym, co najbardziej zmieniło się
na przestrzeni dwóch ostatnich lat w twórczości Shearwater. Thor Harris dostał
od chłopaków solidną dawkę zaufania i ją wykorzystał, chociaż zamykający płytę
„Star of the Age” to nudny i najsłabszy utwór siódmej płyty Amerykanów.
Jasne, „Animal Life” i „You As You Were” to prawdziwe highlighty, ale nie
gorzej wypada „Immaculate”, które przywołuje w pamięci najlepsze nagrania The
Walkmen. Jest żywo i radośnie, a zadziorne riffy zmuszają wręcz do tańca.
Nawiązania do starszych płyt zapewniają wyciszone „Run the Banner Down” i
„Dread Sovereign”. Animal Joy stanowi niejako muzyczną hybrydę, taki
przekrój zainteresowań osób niepodatnych na obecnie panującą modę. Te nagrania
są cholernie szlachetne i eleganckie.
Shearwater poruszają typowo ludzkie tematy w swoich utworach. Dlatego „Open
Your Houses” jest o przemijaniu życia, a większość kompozycji dotyczy miłości,
smutku i przyrody, która zawsze była istotna dla Meiburga. Tekstowo jest więc
to samo, muzycznie zespół zrobił krok w przód. Krok ryzykowny i bardzo udany.
8/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.