To był wieczór w iście amerykańskim stylu! Kończące
ogólnopolską trasę koncertową (a właściwie robiące sobie krótką przerwę) L.
Stadt pokazało się warszawskiej publiczności, która wypełniła Sen Pszczoły po
same brzegi.
Naprawdę nieczęsto zdarza się, żeby klub był napchany
od sceny, aż po same drzwi wejściowe. Dlatego kiedy już znalazłem się w środku,
po drobnych przebojach z pracownikami ochrony, którzy ze średnią
wyrozumiałością traktowali fakt, że akredytacja prasowa upoważnia do wstępu bez
konieczności zakupu biletu, byłem mile zaskoczony.
Z drugiej strony, jako dość zaciekły fan łódzkiego
zespołu, z niewielkim zaniepokojeniem przyjąłem fakt, że trzeba się będzie
nieco poprzepychać, by podejść bliżej sceny. Niestety (tu dziękuję serdecznie i
dogłębnie Panom Ochroniarzom!) zespół był już od parunastu minut na scenie.
Stojąc przed klubem w padającym, jak na złość, śniegu z deszczem i walcząc o
wejście, słyszałem jedynie partię basu utworu „Macca”. Potem było już tylko lepiej.
Bo poza tym, że L. Stadt grało na swoim wysokim, porywającym wręcz poziomie, to
publika nie pozostawała im dłużna. Łukasz Lach wiele razy mógł odpuścić sobie
partie wokalne, bo robił to za niego gęsty tłumek pod sceną. Zespół prezentował
utwory z ostatniej płyty (EL.P.), jak
i te nieco starsze. Wszystko oczywiście w charakterystycznej, amerykańskiej
stylistyce. Jako bonus warszawska publika mogła usłyszeć kilka kompozycji z
nowej płyty, której premiera zbliża się wielkimi krokami (już za 2 miesiące). Inspirujący
ruch sceniczny frontmana nie pozwalał stać nieruchomo. Do tupiącej nóżki
dochodziły bardziej skomplikowane ruchy. Po odegraniu regularnej części
koncertu, którą zakończyło sztampowe „Smooth”, chłopaki nie zamierzały
rozstawać się z deskami Snu Pszczoły. Teraz jednak zrobiło się kameralnie i
sentymentalnie. Pierwszym bisem był jedyny utwór z polskimi słowami - „Londyn”.
Od pierwszych akordów wybrzmiewającej samotnie gitary, publika śpiewała razem z
wokalistą. Na koniec klub ogarnęły brzmienia country, które zdominują też
nadchodzący krążek L. Stadt. A po nim solidne standing ovation. Całkiem słuszne
i zasłużone, bo TAKIE koncerty polskich zespołów naprawdę nie zdarzają się
często. Brawo L.Stadt! Brawo publika w Śnie Pszczoły!
Miłosz Karbowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.