czwartek, 1 marca 2012

The Maccabees – Given to the Wild (2012, Fiction Records)

The Maccabees i ich fenomenalna płyta.











Zatrudniając takich producentów jak Tim Goldsworthy (m.in. Cut Copy) i Bruno Ellingham (LCD Soundsystem) wiadomym jest, że album będzie albo bardzo dobry, albo rewelacyjny. Gdy dołożyć do tego jeszcze parę dobrych kompozycji, można nie żegnać się ze szczytami muzycznych zestawień przez długie tygodnie.

Oczywiście nic bardziej mylnego! Przecież ci producenci byliby niczym bez ogromu solidnie skomponowanej i wydanej muzyki, pod którą mogli się podpisać. The Maccabees po raz kolejny postawili  jednak na znane marki i... nie zawiedli!

Maccabees zadebiutowali w 2007 roku i od tego czasu Wyspami i Europą zawładnęła mania pocałunków o smaku mocnej, miętowej pasty do zębów. Skoczne indie było manifestem młodości, energii i młodzieńczego zapału. Lata mijały, a chłopaki z Brighton nieco urosły. Ba! Teraz to już prawdziwi mężczyźni! I taki też jest ich najnowszy album, wydany nakładem Fiction Records, „Given to the Wild”.

Już intro, które jest jednocześnie utworem tytułowym pokazuje, że będzie to płyta inna niż poprzednie. Przenosi ono słuchaczy w świat onirycznych, zamglonych krajobrazów. Po zamknięciu oczu uczucie błogości sięga wartości skrajnych. Nagle pośród ambientowych brzmień pojawia się nieśmiało gitara, a utwór płynnie przechodzi w kolejny. „Child” to jeden z tych monumentalnych kawałków, które zostają w pamięci na długo po przesłuchaniu płyty. Następujące po nim „Feel to Follow” imponuje aranżacją – wokal idealnie przenika się z długimi partiami gitar. W utworze „Ayla” Orlando Weeks i spółka opowiadają rzewną historię o walce z przeznaczeniem o miłość. „Forever I've Known” przynosi delikatny zwrot akcji. Zespół misternie buduje napięcie, by niespodziewanie uderzyć mocnym riffem. „Heave” ponownie przenosi nas do rejonów z początku płyty. Po nim następuje utwór, na który reakcja większości słuchaczy jest podobna - „O! Gdzieś to słyszałem!” i tak zapewne faktycznie było. „Pelican” zawojował bowiem chyba wszystkie możliwe listy przebojów. I chyba całkiem słusznie. To zdecydowanie najlepszy utwór całej płyty, a okraszony  błyskotliwym klipem smakuje jeszcze lepiej. Kolejne na liście „Went Away” nie zawodzi, mimo że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jest tu trochę wokali w stylu Casiokids, a dużo pracy ma też pałker – Robert Dylan Thomas. „Unknown” to następny kawałek, który naprawdę wpada w ucho, szczególnie za sprawą krystalicznego wręcz wokalu oraz riffu, wbijającego się brutalnie w każdą komórkę ciała. „Slowly One” to, wydawałoby się, wymarzony finał płyty – w trakcie słuchania pojawia się uczucie, jak podczas ostatniego bisu na koncercie. Tu jednak czeka na nas jeszcze „Grew up at Midnight”. Jest ckliwie, sentymentalnie, niemal pościelowo. I tak rozjechani emocjonalnie musimy rozstać się z Maccabees do następnego przesłuchania płyty.

Trzynaście to pechowa liczba? Nie dla Maccabees. Składający się z trzynastu utworów „Given to the Wild” zasługuje na całą salwę „ach-ów” i „och-ów”. To prawdziwa perełka, wieszcząca naprawdę dobry rok dla muzyki. Stąd też prośba do szanownych organizatorów festiwali większych i mniejszych – pozwólcie nam nacieszyć się magią Maccabees!

9/10


Miłosz Karbowski

5 komentarzy:

  1. spox,że macie swoje zdanie. brawa, za odwagę cywilną. na piczforku' dali 4.0 http://pitchfork.com/reviews/albums/16279-the-maccabees-given-to-the-wild/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no ok, ale dla nas piczfork nie jest żadnym wyznacznikiem.

      Usuń
    2. Tak jak kolega wyżej byłem poniekąd zaskoczony że ocena diametralnie się różni od tej "poczfarkowej", szczególnie widząc Wasze podsumowanie roku, które wiele nie odbiega od tego z pitchforka, widocznie macie niesamowicie zbliżony gust (tak, to ironia).
      Swoją drogą mi płytka bardzo do gustu przypadła i trochę dziwi, że nikt jej nie docenia na zachodzie.

      Usuń
    3. no tak, na początku byliśmy porcysem, teraz piczforkiem. hm, wydaje nam się, że w Polsce jest za mało miejsca na dwa piczforki. Ale masz rację nasze podsumowania były aż nazbyt podobne. Nie mam pojęcia dlaczego w rankingu fyh 2011 znalazło się miejsce dla tych wykonawców: The Weeknd, Real Estate, Drake, Tune-yards, OPN, Girls, Pj Harvey, Destroyer.

      Usuń
  2. ale ja nie mówię że JESTEŚCIE piczforkiem, tylko za bardzo staracie się nim być. Ja wam serdecznie kibicuję, ale jednak wolałbym czytać w stu procentach subiektywne opinie autora jak powyżej(czy choćby ten piękny pojazd po kooksach czy gooralu i płaciu w podsumowaniu roku).
    Zresztą gdyby mnie to tak strasznie bolało to bym tego bloga zwyczajnie nie czytał, po prostu uważam że nie warto celować w status "pitchfork (PL)" a raczej w status "FYH- dobry AUTORSKI serwis muzyczny".

    na koniec rzucę pięknym cliche "keep it real" :)
    pozdrawiam, Konrad

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.