Kamp!
w Krakowie, czyli ładni chłopcy grają jeszcze ładniejsze piosenki.
Kamp! to
skład, który nie potrzebuje szerokiego wstępu. Manewr przeniesienia zachodnich
trendów na polskie podwórko, wciąż przy lagu podobnym do pierwszych
internetowych przygód związanych łączeniem się przez telefon stacjonarny,
rozpoczął się oficjalnie w 2009 roku wydaniem EP-ki Thales one.
Abstrahując
od samego materiału, umiejętnie cytującego klasyków electro-popu z wyczuwalnym
luzem i samą przyjemnością grania, chłopcy wydali płytę asumptem własnego
internetowego labelu "Brennnessel", co równiez manifestuje nie do
końca krajową filozofię robienia oraz promowania muzyki.
Rok 2009 to także premiera singla Breaking a ghost's heart. Kontynuując patent krótkich dystansów, w 2010 roku pojawiły się świetne Heats, zaś w 2011 r - EP Cairo.
Multiplikując
liczne atrybuty Michała, Radka i Tomka, oprócz miłego oku entourage'u oraz
braku polskiego akcentu i świetnej skłonności do zabawy definicjami, wspomnieć można
remix "Never Know Love"
Thieves Like Us, który ukazał się na reedycji albumu Again and Agian w
listopadzie 2010 roku. W 2011 roku zaś
„Cairo” w reworku JBAG znalazło się na składance Kitsune Club Night
Mix #2. Plus 20 do szacunku, jak nic.
Na FYH
jest już wizualizacja tego, co działo się 11 lutego w Krakowie, w klubie
Centrala (link:http://www.fyh.com.pl/2012/02/videorelacja-z-krakowskiego-koncertu.html).
Wiernie
trwając przy zasadności twierdzenia, że jeden obraz mówi więcej niż tysiąc
słów, niełatwo do tych ponad 2 minut dodać jakiś, zmieniający cały obraz,
leksykalny smaczek.
Na pewno
relacja publiczności z Kamp! jest dosyć jednoznaczna - w podziemiach Centrali
(mieszczących kiedyś knajpę o wdzięcznej nazwie "Nowy Kuzyn") brak było
przypadkowych osób. Jeżeli jednak takowe się pojawiły, to miały zapewne mniej niż
21 lat, a także, zgodnie z estetyką zarezerwowaną dla tego wyjątkowego okresu,
zgrabnie poruszały kończynami w takt "Cairo", "Heats",
"Breaking a ghost heart" czy "Cosmological".
Wokal
Tomka, niezły w warunkach studyjnych, na scenie wygrał techniczną czystością i
ładunkiem emocjonalnym. Aż chce się perwersyjnie pomarzyć o usłyszeniu go w
zupełnie odmiennym repertuarze, co skutecznie nakręca chociażby wykonanie live
"Distance of the modern hearts".
Pełen
entuzjazm i permanentny aplauz publiczności sprawiły, że Kamp! bezbłędnie
wyczuło gotowość przeniesienia całej sytuacji na next level. Pod koniec gigu
numery zaczęły transformować się w instumentalne, fizycznie wymagające kompozycje,
naznaczone poziomem zwyrodnienia typowym dla londyńskich czy berlińskich
klubów. Każdy zwrot akcji powodował reakcję, byliśmy mokrzy i gotowi na
więcej.
Więcej,
czyli pełnowymiarowe wydawnictwo zespołu przyjść powinno i przyjść jakoś nie
chce.
Przeciągnięta
mocno chronologia wydania debiutanckiego LP oraz towarzyszące jej nastroje
nerwowego oczekiwania mogą skończyć się różnie. Biorąc jednak pod uwagę
optymistyczny scenariusz tej historii z pierwszym w podtytule, zostaniemy
rozbrojeni, nasze źrenice przybiorą kształt monet o nominale dwóch euro (akcent
międzynarodowy!) i od tej pory, nic nie będzie takie samo.
Z Krakowa
Dominika Chmiel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.