wtorek, 28 lutego 2012

Chairlift - "Something" (2012, Kanine)

Nowe Chairlift nie jest pozycją godną polecenia.








Niedawno redaktor Lemiszewski poruszył istotny i, co bardziej interesujące, coraz częściej napotykany problem – ilość zasypujących odbiorców wtórnych produkcji. Serio, przeciętniaków jak grzybów po deszczu. I właśnie mianem „średniaka”, „przeciętniaka” czy – uwaga – „porzeczkowa” można nazwać Chairlift. Niegdyś trio, dziś już tylko duet.

Debiutowali albumem o przewrotnym, ba, szaleńczym wręcz tytule Does You Inspire You. Między prawdą a fikcją, ten tytuł był jedyną wariacją Chairlift (btw tłumaczenie nazwy zespołu w polskich reckach jest naprawdę takie przeelo/konieczne? No c’mon!) bo jedenaście utworów wydanych cztery lata temu usypiało, męczyło uszy i, co tu ukrywać, nudziło. „Zieeeew” – to był chyba najcelniejszy komentarz na większość z nich. Oczywiście nie brakowało perełek, jak chociażby „Bruises” czy „Garden”, ale to chyba za mało, aby zespół obwoływać mianem „nadziei electropopu”, nieprawdaż?

I kiedy większość fanów formacji dawno zapadła w letarg spowodowany milczeniem Chairlift, ci powrócili z nowym materiałem. Jaki on jest? No, taki sam, (nie) o dziwo. Co prawda, tak jak w przypadku Does You Inspire You, są momenty, które może i ucieszyłyby co bardziej głuchego fana Telepathe, a które na dłuższą metę albo męczą i nudzą, albo coś w nich nie styka. Ale po kolei.
Otwierający płytę „Sidewalk Safari” już na starcie męczy raniącym uszy wyciem Caroline Polaczek i łamiącym się, szaleńczym podkładem, który momentami (to słowo klucz tego albumu) podchodzi pod mocną kakofonię w negatywnym znaczeniu tego wyrazu. Sytuację na…moment ratuje „Wrong Opinion”, popowa balladka okraszona, dla kontrastu, melodyjnym wokalem Caroline. No ale to tylko…momentami jest miłe i przyjemne, bo w pewnym…momencie zaczyna się dłużyć i ciągnąć. „I Belong In Your Arms” budzi skojarzenia, wokalnie, z Kianną Alarid na featurinu u Tiesto w „You Are Diamond”, a…momentami jest nazbyt patetycznie, chociaż to wlaśnie między innymi ten twór powinno się włączać do pozytywów Something. Liczba mnoga, bo drugim i ostatnim w miarę jasnym punktem krążka jest „Amanaemonesia”. Dziwnie zatytułowany kawałek…momentami potrafi urzec swoją przebojowością i rytmiką, a biorąc pod uwagę damski śpiew i linię melodyjną (refren), to prezentuje się to naprawdę okazale. Do…momentu jednak, gdy za śpiew zabiera się Patrick, co burzy dotychczasowy obraz.

O reszcie tworzących Something utworów naprawdę nie warto wspominać. Jest albo tak nudno, że oczy same się zamykają, albo nie zauważamy, że płyta przeleciała w całości. I to pięć razy! Alternatywa dla zasłuchiwania się w nowe Chairlift? Można wziąć tanią wódkę za sześć zlotych (pół litra) i aby wybić z niej wszystkie żrące i przyjemne niczym gaz musztardowy dodatki wybić poprzez przepuszczanie  trunku przez pajdę chleba. To brzmi lepiej. A jeśli do tego dodamy użycie tego chleba do zrobienia kanapki z pasztetem, wiadomo co jest ciekawszym rozwiązanie,

3.5/10

Piotr Strzemieczny

1 komentarz:

  1. Ta płyta żre jak cholera. Trochę nawet na nią czekałem, po tym jak usłyszałem singiel promujący. Ten szału nie robi ale wydał mi się całkiem ok - oprócz kilku momentów.
    No i kiedy się doczekałem, to wyszło na to, że najlepsze to już usłyszałem. Nie sądzę aby dało się nie "zauważyć", że "płyta" "kręci się" już piąty raz. Płyta jest nudna, męcząca, przeciętna.
    Poprzednich dokonań Chairlift nie słyszałem, choć coś tam wiem, że Apple się nimi promowało. Czyli zapewne było dostatecznie atrakcyjnie aby ktoś tam z Apple uznał to za odpowiedni chwyt.

    Søren

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.