czwartek, 9 lutego 2012

Balkans - "Balkans" (2011, Double Phantom)

„Balkans” to raczej nieszczęśliwa nazwa dla zespołu w epoce internetowych wyszukiwarek.  Skojarzenia z Bałkanami też zupełnie niepotrzebne, bo zespół pochodzi z Atlanty i gra niezwykle zgrabne gitarowe piosenki. Trochę w duchu The Strokes, tyle, że lepiej…







Chciałbym przedstawić wam Balkans i, mimo że nie jest to jeszcze znany skład - a szkoda - to jedno z moich ulubionych gitarowych indie-odkryć w ostatnim czasie. Przedmieścia Atlanty, w 2008 czwórka przyjaciół postanawia założyć zespół. Nagrywają kilka singli, które cieszą się lokalną popularnością, w 2011 światło dzienne ujrzał debiutancki album. Grali już koncerty z Atlas Sound i Crystal Antlers, więc niedługo może być o nich głośno.

Już od pierwszego riffu słychać niekwestionowalną klasę, luz i pewność. Uwielbiam gdy w pozornie prostej muzyce dużo się dzieje. Motyw goni motyw, nie dając chwili na to, by słuchacz odczuł nudę. Na tle zawadiackich gitar grających zadziorne riffy pojawia się zblazowany śpiew. Obejrzyjcie nagrania z ich koncertów, wokalista wygląda na człowieka, któremu naprawdę jest już wszystko jedno. To pewnie tylko wystudiowana hipsterska poza, jednak jest w niej coś uroczego i przejmującego. Może to być zaskakujące, jednak ich piosenki brzmią naprawdę świeżo i już po pierwszym odsłuchu zapamiętałem naprawdę sporo z zawartości płyty. Rzadko się zdarza, żebym w epoce mdłego „urodzaju siódemek” wracał do jakiejś płyty z taką częstotliwością. Na moim odtwarzaczu album gości nieprzerwanie od grudnia i z pewnością jeszcze długo tam zostanie. Słuchając debiutu Balkans nie nudziłem się ani przez chwilę; zespół świetnie zdaje się wyczuwać moment, w którym słuchacz oczekuje zmiany motywu, wprowadzenia nowego elementu. Dobrzy instrumentaliści, świetna praca sekcji rytmicznej i miejscami naprawdę zaskakujące rozwiązania. Co ważne, Balkans odbiegają od ostatnio nazbyt często eksploatowanych wątków lo-fi. Brzmienie jest klarowne, partie instrumentów są zdyscyplinowane i czyste. Można powiedzieć, że produkcja jest wręcz minimalistyczna i przypomina mi ostatnią płytę Metronomy (żadnych niepotrzebnych dźwięków, szlachetna oszczędność środków wyrazu).
Album trzyma w napięciu od początku do końca, jednak szczególnie dobre numery to otwierające „Edita V” (ile tam się dzieje!), „Zebra Print” (niesamowita, agresywna końcówka), „Dressed in Black” (charakterystyczna gitarowa melodia ze zwrotki to bardzo prosty patent i aż trudno uwierzyć, że nikt wcześniej czegoś takiego nie zagrał), „Troubled and Done” (świetne intro i refren) oraz singlowe „Flowers Everywhere” (urocze zblazowanie, trochę smutku trochę radości, cudne!).

Gitarzyści uczcie się, tak powinno grać się piosenki. Gorąco polecam, lepsze niż The Strokes (w sumie nigdy nie lubiłem specjalnie Casablancasa z ziomami).

8/10
Jakub Lemiszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.