piątek, 6 stycznia 2012

Common - "The Dreamer/The Beliver" (2011, Warner Bros./Think Common Music Inc.)

Po trzech latach przerwy ikona zaangażowanego rapu, Common, powraca z nowym albumem. I robi to w wielkim stylu.








W 2008 roku, Common (wł. Lonnie Rashid Lynn, Jr.) wydał album Universal Mind Control, który znacząco odbiegał od swoich poprzednich nagrań, będąc opartym w całości na elektronicznych, wręcz tanecznych bitach, co bardzo podzieliło fanów rapera. Na szczęście jego ostatnie dzieło, The Dreamer/The Beliver, jest powrotem do korzeni artysty. Album bardzo przypomina Be sprzed siedmiu lat, który stanowił idealne połączenie melodyjnego, acz miejscami ostrego i bezwzględnego rapu, opartego na świetnych perkusyjnych bitach i genialnych tekstach, które są znakiem rozpoznawczym Commona. W jego twórczości najpiękniejsze jest to, że nie recytuje durnych historii o dupach, samochodach i kasie, a o tym co rzeczywiście nas otacza. Często rapuje o trudnych sprawach prostych ludzi oraz o swoich własnych refleksjach na temat świata i aktualnych problemów, w szczególności dotyczących czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Common przy tym nie rzuca słów na wiatr, a sam poświęca się dla innych, uczestnicząc w wielu charytatywnych przedsięwzięciach. Sam jest założycielem fundacji „Common Ground Foundation” oraz „Knowing is Beautiful”.

The Dreamer/The Beliver brzmi tak, jak powinien brzmieć każdy porządny album rapowo-soulowy. Oprócz recytacji Commona oraz gości (między innymi Nas), dużą rolę pełnią tu wyśpiewywane zwrotki oraz chórki. Przez co album zdaje się być miejscami bardzo łagodnym i melodyjnym, aby za chwilę wgnieść nas w ziemię świetnymi rymami Commona, który jak zwykle wyrzuca je z siebie z prędkością światła. Oczywiście na płycie nie zabrakło tekstów, o tak przyziemnych sprawach jak miłość... ale jest to ubrane w bardzo ciekawe i niebanalne słowa. Jednak tematy, których chwyta się ten czterdziestoletni raper z Chicago, opierają się głównie na krytyce powszechnego w Stanach emanowania kasą i ślepej wierze w bogactwo oraz życiu na ulicy, czego sam Common nigdy jednak nie doświadczył. Po bliższym zapoznaniu się z liryką The Dreamer/The Beliver można wywnioskować, iż raper jest trochę rozerwany pomiędzy opowiadaniem o życiu „in da hood” a dzieleniem się swoim filozoficznym światopoglądem. Trzeba przyznać, że najlepsze kawałki z płyty (moje ulubione) to te bardziej agresywne, a mianowicie: „Ghetto Dreams”, „Raw” oraz ten "naj", czyli utwór pt. „Sweet”, który staje się jeszcze ciekawszym, kiedy uświadomimy sobie, że Common „dedykuje” go Drake'owi. W tym utworze Comm, całą swoją siłą, uświadamia nas o swojej wielkości: "I'm king, observe the throne and the dream. I have it...” czy „I'm to hip hop what Obama is to politics. Common is...”, dyskredytując przy tym swojego kolegę z Kanady: „Singing all around here man, la la la. You aint no muthafuckin' Frank Sinatra. Uh, lil bitch”. Warte również uwagi jest to, iż utwór "Windows" jest zadedykowany córce rapera, a cały album uwieńczony jest nagraniem bardzo pozytywnego tekstu, wypowiadanego przez ojca Commona, który zresztą pojawiał się na wcześniejszych płytach rapera.

Muzycznie album jest bezbłędny. Taki efekt był z góry oczywisty, ponieważ za jego produkcję wziął się pan No I.D., który nazywany jest ojcem chrzestnym chicagowskiego rapu i z którym Common wydał swoje najlepsze płyty. Oprócz tekstów to właśnie muzyka jest tu głównym przekaźnikiem nastrojów. „Sweet” jest mocny i agresywny, dzięki prostej acz wyraźnej perkusji, natomiast lżejsze kawałki pełne są łagodnych gitarowych i klawiszowych akordów oraz smyczkowych sampli.

Najnowsze wydawnictwo Commona zdecydowanie zasługuje na dobrą ocenę. Nic nie poradzę na to, iż pełne buńczucznych przechwałek zwrotki, są prawdziwe i sytuują go w czołówce najlepszych hip-hopowych artystów.

(8/10)

wojtek irzyk

3 komentarze:

Zostaw wiadomość.