czwartek, 29 grudnia 2011

"Moja krytyka jest wyrazem troski o ojczyznę" - wywiad z Tymonem Tymańskim, część II

I druga część rozmowy Mateusza z Tymonem Tymańskim. Zapraszamy!












Jak pisał Brzozowski: „Dopóki żyjesz, odpowiadasz za wszystko, za każdą rzecz, która ci się rzuci w oczy”, jednak podejście kontrkulturowe musi się zmierzyć z groźbą przekształcenia go w towar.
Brzozowski to w ogóle ciekawa postać. Historia zna wiele takich przykładów – osób niezrozumianych, przeklętych, osądzonych w niesprawiedliwy sposób, a wnoszących bardzo wiele do kultury. Jeśli z kolei chodzi o kwestię kompromisu, jest to niezwykle trudne do wyważenia. Ja działam gdzieś pomiędzy kulturą a rozrywką. Jeśli masz rodzinę, musisz pilnować, żeby miała za co jeść.

I nie ma pan sobie nic do zarzucenia?

Od dawien dawna zdarzały mi się różne sytuacje kontrowersyjne, typu granie imprez zamkniętych. Uważam, że to jest w porządku, dopóki grasz swoje i nie występujesz dla mafii, Watykanu, FIFA, chińskich komunistów czy producentów pornografii dziecięcej. Tak samo z wywiadem dla „Gali”, o który proszono mnie przez trzy miesiące, w którym dałem sporą plamę. Zdarza się. Są to jednak sytuacje niezależne od ciebie. Sam staram się robić rzeczy wiarygodne, słuszne, niezależne od głosów innych, ale kiedy zarabiasz na życie jako muzyk, pojawia się wiele sytuacji, kiedy działasz na styku. Jak to się pięknie mówi w języku liturgicznym: "nie zważaj na grzechy nasze, ale na wiarę całego kościoła". Mówię to jako osoba niewierząca, ale to jest fajne, humanistyczne. Moją wiarą jest humanizm, altruizm, socjalizm w ludzkim wydaniu...

Model bliski Szwecji, Norwegii ? 

Tak. Wierzę w to, że ludzie nauczą się dzielić. Nie potrzebujemy do życia siedmiu domów i dwudziestu samochodów. Nie potrzebujemy wykupywać i łączyć wszystkich firm, nie potrzebujemy haremów. Ale jeśli odbierzesz te rzeczy siłą, odbierzesz ludziom wolność. Trzeba wierzyć w ewolucję człowieka, dać mu przestrzeń, żeby dojrzał. Nie ma nic złego w zarabianiu pieniędzy. Ważne, żeby nie przekształcić się w maszynkę do robienia kasy, nie stać się produktem. Nie wierzę w to, że sztuka jest produktem. Czasem niestety rzeczywistość zmusza nas do naginania karku, takie jest życie. 

Jest pan buddystą, opowiada się za wolnym Tybetem, jednak bez ciepłego, ale ironicznego spojrzenia na polskość nie powstałyby takie płyty, jak „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” czy ścieżka dźwiękowa do filmu „Wesele”.

Przede wszystkim jestem dumny z tego, że tu się urodziłem i że tu mieszkam. Miałem momenty, kiedy myślałem o wyjeździe do Stanów, szczególnie w latach 90. Nie miałem wiele nadziei na żadną szybkie zmiany. Myślałem o Kerouacu,, Corso, O'Harze, o Dylanie, Neilu Youngu. Myślałem, że może tam łatwiej tworzyć wartościowe rzeczy.

Łatwiej też było być w kontrze. 

Chyba tak. Miałem wrażenie, że tam wiele rzeczy wydarzyło się wcześniej, kiedy w Polsce dopiero coś się zaczynało dziać. Z drugiej strony, 22 lata polskiej wolności były dla mnie bardzo twórczym okresem. Cieszę się, że nie wyjechałem, chociaż rozumiem osoby, które to zrobiły. Dołożyłem małą cegiełkę do naszej kultury, robię to zresztą cały czas. Jestem swoistym patriotą, chociaż objawia się to u mnie na sposób antypatriotyczny, gombrowiczowski. Utożsamiam się z tym krajem, a moja krytyka jest wyrazem troski o ojczyznę. „Polskie gówno” dotyczy mnie bardziej niż np. „gówno austriackie” - którego, nawiasem mówiąc, na co dzień wolę nawet nie oglądać. Czasem jednak łapię się na tym, że mam do czynienia z 1/1000 społeczeństwa. Gram muzykę i piszę dla ludzi inteligentnych, ale nie wiem, co myśli cała reszta. Mam nadzieję, że nie to samo, co ludzie z marszu 11 listopada.

Czyta pan komentarze?

Śmieszne są sytuacje, kiedy coś mówisz i nagle 6000 osób opieprza cię na blogu. Myślisz sobie – ciekawe, odezwałem się do wszystkich Polaków, a ci na to: "Kim ty jesteś, człowieniu? Żydem? Pedałem? Lewakiem? Całe szczęście to nie wszyscy. Wszystkim się nie chce pisać. Jestem trochę rozdarty, bo jako buddysta kocham i szanuję ludzi, ale jako artysta wierzę w mniejszości i elity – to one wiodą prym w sztuce i w polityce. I całe szczęście. Reszta po prostu siedzi na tyłkach i pieprzy bzdury. Ci, którzy chcą coś zmienić, powolutku coś zmieniają, a reszta będzie dalej siedziała i pieprzyła.

Mówił pan o „Polskim gównie” – to tytuł pana filmu...

Do filmu wracamy w styczniu. Mam nadzieję, że do marca wyrobimy się z montażem. Dużo się napociliśmy nad nim, ale dzięki temu, że posiedzieliśmy nad scenariuszem z Wojtkiem Smarzowskim, będzie on po prostu lepszy. Musical będzie moim rozliczeniem z życiem w trasie, z polskim szołbizem, ale jest też obrazem pokolenia offowego. 

Skąd pomysł wzięcia na warsztat piosenek George’a Harrisona? Dlaczego jest dla pana ważnym artystą? 

To temat na dłuższą rozmowę. Myślę, że każdy jest rozdarty pomiędzy wiarą i niewiarą w siebie. Z jednej strony wierzymy w siebie, ale z drugiej pytamy sami siebie: kim jesteśmy, żeby w siebie wierzyć? Jesteśmy równocześnie wyjątkowi i niewyjątkowi. Niewiara w siebie sprawia, że wycofujesz się z życia, a nadmiar wiary w siebie sprawia, że możesz stracić bliskich. Harrison jest ciekawym przykładem takiej osoby. Był kimś, kto dostał szansę ujawnienia talentu, ale przyszło mu rywalizować z dwoma najzdolniejszymi sukinsynami w historii muzyki rozrywkowej. Pech, prawda? Fajne było to, że Harrison potrafił się wycofać z gwiazdorstwa.

A Lennon?

Kocham Lennona, ale to trochę śmieszne, że facet, który miał taką kupę kasy, zaczyna udawać społecznika i socjalizującego buntownika. Lennon zaczął przemawiać tym głosem w momencie, kiedy już sam nie musiał zarabiać. Wiadomo, że w momencie, kiedy nie musisz zarabiać, nie masz wspólnego punktu odniesienia z ludźmi, którzy chodzą po ulicy i myślą o tym, jak zapłacić czynsz. Skłamałbym mówiąc, że pieniądze nie są ważne, ale chyba nie warto mieć tyle kasy, żeby przestać rozumieć, o czym mówią twoi przyjaciele czy ludzie na ulicy. Myślę, że bogaci ludzie mają smutne życie i tracą motywację do walki, do samorozwoju. Wola przetrwania i wkurw mogą być siłą, dzięki której pracujesz nad sobą. Warto umieć zarabiać pieniądze, ale nie warto się do nich przywiązywać. Są dużo ważniejsze rzeczy. 

Rozmawiał Mateusz Romanoski

przeczytaj pierwszą część rozmowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.