Kolejny koncert Junior Boys w Polsce i tym samym następny, pod którym można napisać „r e w e l a c j a”. Po udanym występie (chociaż nie tak jak we Wrocławiu 2009) w Katowicach, przyszedł czas na Poznań (Warszawę odpuściłem, chociaż mam „kapkę” bliżej). Kanadyjczycy, chyba, nigdy nie będą narzekać na brak tłumów.
Ale od początku. Miasto: Poznań; miejsce: SQ. I trochę się przeraziłem, bo wygląd klub ma bardzo ekskluzywny, trochę niepasujący do kiczowatości Diamond Rings czy sentymentalnego grania Junior Boys. Ale przecież najważniejsze miały być występy. I tak rzeczywiście było. Najpierw na zebranych w SQ poznaniaków czekał John O’Regan, postać tyle sympatyczna, co zagadkowa. Większości uczestnikom jawił się jako wykonawca dość nieznany tudzież poznany, gdy ogłoszono support dla gwiazdy wieczoru. I twórca Special Affections nie zawiódł – było to, czego wszyscy, którzy oglądali jakikolwiek klip tego artysty i słuchali jakiejkolwiek piosenki, mogli się spodziewać. Koloryt, radość, kicz i show jako przykrywka dla smutnego i ciężkiego wokalu Kanadyjczyka. Poleciało „Wait and See”, „Play by Heart” czy „On Our Own”. Było przyjemnie, było miło dla ucha i zabawnie. I fajnie, że w rok po zrecenzowaniu Special Affections nadarzyła się możliwość, aby Johna zobaczyć na żywo.
Z perfekcyjną wręcz dokładnością na scenę wkroczyli Junior Boys. Set otworzyło „Parallel Lines” czyli utwór już niemal tak kultowy jak „Teach Me How To Fight”. Ten swoją drogą też, ku uciesze zgromadzonych, zagrano (prośbo-krzyki z tłumu, ażeby jedna z ładniejszych kompozycji z Last Exit nawet nie były zbytnio potrzebne – zespół odpowiednio się przygotował). „To mój pierwszy raz tutaj” powiedział Jeremy i nic dziwnego, że zespół chciał wypaść jak najlepiej. Zwłaszcza, że SQ tej niedzieli zebrało nie tylko „tru-fanów”, ale również i osoby zupełnie przypadkowe. Takie, jak stojąca obok mnie para, która podczas encore’a „Banana Ripple”kopulowała tańczyła. Śmiem twierdzić, że gdyby nie fakt, że to był ostatni kawałek, w Poznaniu za dziewięć miesięcy jakiś położnik witałby na świecie kolejnego obywatela.
Do tego jednak (chyba) nie dojdzie, a set Kanadyjczyków oparty został głównie na utworach z It’s All True. Nie żeby płyta była słaba, bo przecież trochę ponad 5.5/10 u nas dostała (sprawdźcie!), ale koncertowo materiał z czwartego LP Junior Boys robi jeszcze większe wrażenie. Zapętlone „No you’ll never, no you’ll never, no you’ll never. No you’ll never see me g” pozostaje w głowie na długo, długo, długo po koncercie, a „A Truly Happy Ending” sprawia, że serce bije w rytm bitu (z refrenem taka sama sytuacja jak w „Banana Ripple”). „Teach Me How To Fight”? Wyciskacz łez że „ja się masz!”. Tylko szkoda, że tak krótko to trwało. Może w przyszłym roku?
Co miłe, Junior Boys potrafią, co jest rzadkością, łączyć naprawdę wesołe melodie z niesamowicie smutnymi tekstami. Dodać do tego talent Matta Didemusa do tworzenia wciągających kompozycji, wrażliwy oraz coraz bardziej funkowo brzmiący wokal Jeremy’ego Greenspana i mamy koncertową bombę.
Z Poznania Piotr Strzemieczny
Ale od początku. Miasto: Poznań; miejsce: SQ. I trochę się przeraziłem, bo wygląd klub ma bardzo ekskluzywny, trochę niepasujący do kiczowatości Diamond Rings czy sentymentalnego grania Junior Boys. Ale przecież najważniejsze miały być występy. I tak rzeczywiście było. Najpierw na zebranych w SQ poznaniaków czekał John O’Regan, postać tyle sympatyczna, co zagadkowa. Większości uczestnikom jawił się jako wykonawca dość nieznany tudzież poznany, gdy ogłoszono support dla gwiazdy wieczoru. I twórca Special Affections nie zawiódł – było to, czego wszyscy, którzy oglądali jakikolwiek klip tego artysty i słuchali jakiejkolwiek piosenki, mogli się spodziewać. Koloryt, radość, kicz i show jako przykrywka dla smutnego i ciężkiego wokalu Kanadyjczyka. Poleciało „Wait and See”, „Play by Heart” czy „On Our Own”. Było przyjemnie, było miło dla ucha i zabawnie. I fajnie, że w rok po zrecenzowaniu Special Affections nadarzyła się możliwość, aby Johna zobaczyć na żywo.
Z perfekcyjną wręcz dokładnością na scenę wkroczyli Junior Boys. Set otworzyło „Parallel Lines” czyli utwór już niemal tak kultowy jak „Teach Me How To Fight”. Ten swoją drogą też, ku uciesze zgromadzonych, zagrano (prośbo-krzyki z tłumu, ażeby jedna z ładniejszych kompozycji z Last Exit nawet nie były zbytnio potrzebne – zespół odpowiednio się przygotował). „To mój pierwszy raz tutaj” powiedział Jeremy i nic dziwnego, że zespół chciał wypaść jak najlepiej. Zwłaszcza, że SQ tej niedzieli zebrało nie tylko „tru-fanów”, ale również i osoby zupełnie przypadkowe. Takie, jak stojąca obok mnie para, która podczas encore’a „Banana Ripple”
Do tego jednak (chyba) nie dojdzie, a set Kanadyjczyków oparty został głównie na utworach z It’s All True. Nie żeby płyta była słaba, bo przecież trochę ponad 5.5/10 u nas dostała (sprawdźcie!), ale koncertowo materiał z czwartego LP Junior Boys robi jeszcze większe wrażenie. Zapętlone „No you’ll never, no you’ll never, no you’ll never. No you’ll never see me g” pozostaje w głowie na długo, długo, długo po koncercie, a „A Truly Happy Ending” sprawia, że serce bije w rytm bitu (z refrenem taka sama sytuacja jak w „Banana Ripple”). „Teach Me How To Fight”? Wyciskacz łez że „ja się masz!”. Tylko szkoda, że tak krótko to trwało. Może w przyszłym roku?
Co miłe, Junior Boys potrafią, co jest rzadkością, łączyć naprawdę wesołe melodie z niesamowicie smutnymi tekstami. Dodać do tego talent Matta Didemusa do tworzenia wciągających kompozycji, wrażliwy oraz coraz bardziej funkowo brzmiący wokal Jeremy’ego Greenspana i mamy koncertową bombę.
Z Poznania Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.