„To tak jak włączysz telewizor: za jakiś czas na ekranie pojawi się coś, co przykuje twoją uwagę. Logophonic był nieunikniony, prędzej czy później musiał się wydarzyć. To naturalne” - to z opisu zespołu, z jego strony internetowej. No i parę pierwszych dźwięków rzeczywiście zwróciło moją uwagę na tyle, że jak Piotrek (bo jest u nas taki system, że redaktor Strzemieczny pyta, a my się czasami interesujemy) się spytał, czy gra i czy chcę o tym pisać, to napisałem, że dupy nie urywa, ale biorę.
I właściwie strzeliłem sobie w stopę, bo ciężko mi się pisze o muzyce, która nie dość, że tak naprawdę stylistycznie mało mnie jara, to jeszcze nie jest nawet wkurwiająca (kolejny raz tracę swoją szansę na hejterski tekst). Strasznie ciężki orzech do zgryzienia z tym Logophonikiem.
Najpierw – co panowie grają? Jest tutaj takie trochę programowano-beatowe zacięcie sprawiające, że chcielibyśmy wierzyć w to, że wychodzi to z inspiracji Radiohead (potwierdzają to przycinane gitarki i klimatyczne przejściówki w „Incision”), ale czym dłużej słuchałem tej EP-ki, tym bardziej skłaniałem się, że bliżej temu do U2 w wersji light, czyli... nie bójmy się tego powiedzieć – mamy do czynienia z czymś na kształt, nie wiem, Reamonn? Tyle, że Reamonn poza swoją cukierkowatowością miał też hiciarskie zacięcie, które sprawiało, że przy goleniu dało się parę ich rzeczy zanucić. Ja się golę rzadko, a Reamonn wypuszczał ostatni raz takie cymesy tak dawno, że nie pamiętam, czy wtedy żyłem, a jak żyłem to raczej się nie goliłem. W każdym razie – tutaj takiego melodyjnego zaczepienia brakuje, trochę energii i żarliwości w głosie wokalisty też. Wszystko jest bardzo ładne i na tym można by właściwie skończyć, bo ludzie, którzy lubią ładną muzykę powinni Logophonic łykać bez popitki. Dla mnie sama ładność (ja wiem, że beaty, że nie wszystko takie pop-oczywiste) jednak nie wystarcza. Ja wiem, że to najgorszy sztylet w serce każdego twórcy, ale brakuje mi tam trochę więcej emocji. I tego, żeby w „Stripped and calm” nie ćwierkały ptaszki (sielankowy klimat dawałby radę bez tego).
Logophonic mogą mieć trochę ciężkie życie, bo to, przynajmniej dla mnie, muzyka środka. Zbyt pop dla alternatywnych ortodoksów z jednej strony, a z drugiej przy całej radiowości – trochę mało zapamiętywalna.
5/10
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.