Wtorkowa noc w Hydrozagadce minęła pod znakiem dobrego i mocnego gitarowego grania z subtelnym akcentem w postaci głównej gwiazdy – francuskiego zespołu Kwoon. Było psychodelicznie, chwilami magicznie i bardzo sympatycznie.
Wieczór rozpoczął się mocnym uderzeniem. Na scenie po kilkudziesięciominutowej obsuwie pojawił się zespół Maszyny i Motyle. Połamane riffy, ostre bicie perkusji i dość osobliwe zachowanie muzyków na scenie okraszone było dodatkowo równie osobliwymi wizualizacjami. Odnoszę jednak wrażenie, że poziom alkoholu we krwi, który był wówczas u mnie żaden, nie pozwolił mi zrozumieć przesłania tego jakże tajemniczego zespołu. Cytując niedawną wypowiedź zespołu dla magazynu Gitarzysta: „Każdy może wziąć kwasa, co nie oznacza, że wszyscy przeżyją to samo” mogę stwierdzić, że kwas byłby lekarstwem na całe zło.
Następni na scenie pojawili się NAO. Tu nie miałem już problemu z odpowiednim nastawieniem się jeszcze zanim zabrzmiały pierwsze riffy, bo zespół wcześniej obił mi się o uszy. Zaprezentowany materiał publiczność przyjęła z dużym entuzjazmem. Kapitalne wrażenie wywarły na mnie zabawy głosem wokalistki, które nieco wyciszone, pozostające w tle, tak naprawdę skupiały uwagę w największym stopniu. Siedząc na bardzo wygodnym krzesełku, które na szczęście zająłem sobie wcześniej (bo frekwencja jak najbardziej dopisała), czułem jak stopa sama rwie się do rytmicznego tupania. Mimo że nie kupiłem płyty po gigu i pewnie też nie zlajkuję zespołu na Facebooku, to i tak naprawdę podobało mi się.
Nadeszła w końcu pora, kiedy trzeba było podnieść się z krzesełka. Chłopaki z Kwoon, którzy od dłuższego czasu krzątali się po klubie, brutalnie odebrali mi radość z koncertu pozostawiając na jednym ze stolików tracklistę. Kiedy jednak zapomniałem już o kolejności utworów (było to mniej więcej w trakcie „I lived on the Moon”) bawiłem się naprawdę nieźle. Francuzi wielokrotnie podkreślali, że lubią polski tłum (wcześniej grali już w Poznaniu) i w tym wypadku chyba również się nie zawiedli. Charyzmatyczny wokalista totalnie zszokował mnie „płytową”, „studyjną” jakością śpiewu. Dobór utworów (mocniejsze kawałki przeplatały się z rzewnymi i ckliwymi) był niemal idealny. Naprawdę nie wiem, czy kiedykolwiek słyszałem na koncercie aż tak zbliżone do studyjnego brzmienie. Pod tym względem Francuzi okazali się absolutnymi mistrzami. I nawet nieznajomość niektórych utworów (bo bez bicia przyznam się, że całej dyskografii nie znam...) nie przeszkodziła mi cieszyć się tym, co działo się na zatłoczonej scenie (a działo się!). Basista stawał za klawiszem a chwilami podśpiewywał, perkusista z bębnów przesiadał się na dzwonki, a gitarzysta zaprezentował chyba wszystkie z możliwych do osiągnięcia efektów. W ramach zbliżającej się premiery nowego albumu, Kwoon zaprezentował też nowy materiał. „Birds” nieco odbiegało od reszty utworów, ale w stronę, która przynajmniej mnie bardzo zadowoliła. Finał był natomiast tak mocny, że będę pewnie powtarzał o nim każdej napotkanej osobie przez najbliższe pół roku. Zrekompensował on chyba wszystkie niedociągnięcia z wcześniejszych utworów. Oby więcej takich koncertów w stolicy.
Miłosz Karbowski
relacja dokładnie odzwierciedla moje odczucia pokoncertowe. dzięki za bloga!
OdpowiedzUsuńewe