piątek, 2 września 2011

The Rapture - In The Grace Of Your Love (2011, DFA/Modular)

In the Grace of Your Love zawodzi. Za dużo części w niej nie styka. Przykre.









Dawno nie byłem tak zmieszany po jakimś albumie. Dawno nie byłem tak zniesmaczony utworami The Rapture. Pięć lat przerwy znacząco wpłynęło na zespół. Na niekorzyść.

Echoes było dobre. Bardzo. Pieces of the People We Love również. Jednak taki szmat czasu, jaki dzieli In the Grace of Your Love a album wydany przez Motown był zbyt ogromny. Muzyczny świat się zmienił, moda i upodobania słuchaczy również. Dlatego i The Rapture postanowili coś przemieszać. Więcej popu, smętnych brzmień i odczucia, że zespół, chcąc udowodnić, że muzycznie dorósł, jednak się cofnął. Nie tego oczekiwano po Amerykanach.

Najnowszy album Rapture po prostu przymula, jest taki…nijaki. Doprawdy, dobrych pozycji jest naprawdę niewiele. Zanikł ten dance-punk, którym zespół czarował w 2003 i 2006 toku (i poprzez przeróżne single)

No dobra, jest otwierający album „Sail Away”, który może męczyć wyciągniętym refrenem, ale jednak wprowadza słuchacza w ten pozytywny stan zapowiadający, że ma się przed sobą pięćdziesięciominutową, całkiem niezłą podróż. Lekko patetyczny śpiew (tak, ten na wysokości refrenu) tak naprawdę jest bardzo optymistyczny. Dalej, z niewielkimi i bardzo rzadkimi wyjątkami, jest coraz gorzej.

Singlowe “How Deep Is Your Love” brzmiało przekonująco. Trochę house’owo, ale jednak. To również najmocniejszy utwór na
In the Grace of Your Love. Zbudowany na chwytliwym pianinie i energicznym bicie łączy zarówno nostalgię z nowoczesnością. I o to chodzi, bo przecież kawałki The Rapture, chociaż bazujące na post-punku z wczesnych lat osiemdziesiątych i późnym, acz również z tej samej dekady, dance. Na pierwszy rzut nutą w ucho może się wydawać, że saksofon, który wbija pod koniec utworu, jest trochę niepotrzebny i podchodzi – jeśli się dobrze wsłuchać – pod to. Niemniej gdy słyszy się ten charakterystyczny głos Luke’a Jennera to ma się wrażenie, że obcuje się z czystą, nieskażoną zwątpieniem życiowym nadzieją.

Warto wymienić jeszcze zbudowane na chwytliwym bicie„In the Grace of Your Love”, skoczne „Never Die Again” (chociaż nie do końca jest to tym, czego powinniśmy wymagać) oraz, uwaga, refren w „Miss You”. Można by było wspomnieć jeszcze o „Come Back to Me”, ale partia akordeonu jest drażniąco-dożynkowa, kojarząca się raczej z zespołem grającym w podziemiach koło metra zamiast z dance-punkiem. Dopiero końcówka, gdzieś koło 2:55, wchodzi fajny, tech-house’owy bit i robi się ciekawiej. Jednak nie na tyle ciekawie, aby
In the Grace of Your Love zadomowiło się w sercach i umysłach słuchaczy. To prawdziwy niewypał ze strony The Rapture i dowód na to, że nie było sensu czekać i podniecać się informacjami o nowym wydawnictwie. Przykre to i prawdziwe. Ale mało było takich sytuacji? Cóż, życie.

(Nie wspomniałem o reszcie utworów, bo po prostu nie są warte uwagi)

5/10

Piotr Strzemieczny



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.