wtorek, 6 września 2011

Edward Sol - My Nature is My Best Teacher (2011, Sangoplasmo)

Edwarda Sola debiutantem nie nazwiemy, chociaż jego twórczość nie jest zbytnio znana. My Nature is My Best Teacher powinno tę sytuację zmienić.
 


 
Zbliża się jesień. Robi się ciemno, rano jest przeraźliwie chłodno, a w nocy tylko niewiele cieplej. W dzień niby ciepło (czasem gorąc), ale to ostatnie przebłyski lata, a pochmurne dni pokazują, że zaraz przyjdzie październik, razem z nim deszcz, a i listopad nie omieszka wpaść. No i jest jeszcze jeden taki czynnik świadczący o tym, że następuje zmiana pory roku. Wróciłem do tych wszystkich trzasków, zgrzytów i innych bliżej nieokreślonych odgłosów.

A właśnie taki materiał wydała ostatnia Sangoplasmo, lubująca się w elektroniczno-psychodelicznych brzmieniach wytwórnia z Poznania, która – co jest bardzo hipsterskie i na FYH pasuje idealnie – swoich muzyków wydaje na kasetach. Nie inaczej jest z Edwardem Solem (a dokładnie Edwardem Solomykinem), czyli ukraińskim producentem z okolic noise’u, drone’u i szeroko pojętej fuzji eksperymentalizmu z psychodelą. Jest mrocznie i tak „creepy”, ale tak przecież musi być.

A musi być, bo sama koncepcja albumu oparta została na brutalności i bólu. Edward Sol chciał w słuchaczach obudzić strach i cierpienie – to fizyczne, jak i psychiczne. I, tak szczerze mówiąc, słuchając My Nature is My Best Teacher w nocy można poczuć lęk. Dziwne odgłosy, tajemnicze uderzenia i to stałe buczenie w tle sprawiają, że włos jeży się na głowie.

Pochodzący z Ukrainy producent w zgrabny sposób połączył ze sobą dźwięki spotykane na co dzień, to jest odgłosy upadających sprzętów metalowych, plusk wody (w przyśpieszeniu) z tymi wytworzonymi sztucznie – przeróżnymi szumami, loopami, melodyjkami z pistoletów „laserowych” dla dzieci, czy odgłosów wydawanych przez gry ze starych komputerów. A gdy dodamy do tego przedziwne syreny i hałas, jaki wydaje samolot (ale maksymalnie skumulowany), to otrzymujemy pełny obraz kasety.

Siła My Nature is My Best Teacher tkwi w różnorodności. Sol nie skupił się na jednych motywach, lecz drążył i dłubał w komputerach, wygrzebywał najmniej spodziewane sample i naprawdę fajnie to zmontował. Co nie oznacza, że jest to album bez wad. Czasem narzut rozwiązań przygniata, jest tego po prostu za dużo, lecz jako całość zmusza do postrzegania materiału jako dobry i obiecujący. Trochę za długi w ostatecznym rozrachunku (21 minut w „Seven From Quater” to sporo, aż za sporo), ale wciągający. Hipnotyzuje tak, że po upłynięciu tych czterdziestu minut, po zakończeniu trzeciego utworu („Abstention” po prostu rani uszy w pozytywnym znaczeniu tego słowa) chce się włączyć od początku. Żałuję tylko, że nie posiadam tego albumu w wersji kasetowej, bo miałbym czego słuchać w długich podróżach naszym redakcyjnym autem.

7/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.