czwartek, 1 września 2011

Cymbals Eat Guitars - Lenses Alien (2011, Barsuk)

Zespół w bardzo dobrym stylu kontynuuje swoją przygodę z muzyką.










Cymbals Eat Guitars, to jeśli chodzi o fejm, to z naszej perspektywy raczej jakaś czwarta liga. Why There Are Mountains z 2009 odebrałem jako pozycję nad wyraz zacną, do której jednak nie wracałem zbyt często. Lenses Alien nagrany po dwóch latach i pewnych przetasowaniach w składzie jest tym, czym dobra kontynuacja obiecującego debiutu być powinna – mniej lub bardziej ciekawym rozwinięciem charakterystycznych patentów, przy zachowaniu energii. Cymbały jedzące gitary lekcję odrobili na piątkę z plusem.


Jeśli miałbym odnotowywać jakieś zmiany to czuć lekkie przesunięcie akcentów z rejonów Modest Mouse skrzyżowane z Pavement do rejonów dwóch pierwszych albumów And You Will Know Us By The Trail Of Dead (tylko z mniej twardym brzmieniem), Sunny Day Real Estate (oldschoolowa płaczliwość), Sonic Youth (bo z nich zżynają wszyscy wielbiciele powrotu do 90'), no i ...Modest Mouse. Utwory przy zachowaniu aranżacyjnej pomysłowości są bardziej dopracowane/złożone - świadczy o tym chociażby pierwszy, najdłuższy na płycie „River Eyesight”, łączący post-hardcore’owy (pod względem gitarowym) wykop w refrenach, zgiełkowe sonicyouthowanie i nośną melodię. Niedaleko od niego padają dwa następne numery z tym, że upchnięto je w bardziej długość, która jest radio-friendly. Całość się uspokaja na wysokości czwartego „Plainclothes” przywodzącego na myśli Jeremy’ego Enigka solo, bądź spokojniejsze wcielenie Sunny Day Real Estate. Podobny klimat odnajdujemy w trochę slowcore’owym (zwrotki) „Definite Darkness” i „Another Tunguska”. Tak po bardzo dynamicznym początku całość się uspokaja. Pierwotne tempo wraca do głosu w przedostatnim „Secret Family” z agresywnym Brockowsko-Kellyowskim zdzieraniem gardła, które jeszcze bardziej imponująco wypada w finalnym „Gary Condit”.

Zdaje sobie sprawę, że z taką ilością tak ninetisowych porównań narażam zespół na oskarżenia o zwykłe zżynactwo, ale nie tam jest diabeł zakopany. Raczej chodziło mi o nakreślenie obszarów na których zespół się bardzo zgrabnie i ładnie porusza. Modestmousowe gitarowe jęczenie to moje zboczenie, a jeśli dodamy do tego tak rzadko słyszane i tak ładnie utkane klawisze wyjdzie cymes przecudowny. No i po Lenses Alien pan D'Agostino wysuwa się na czołówkę niezal krzykaczy. Gdyby wlać w parę środkowych zamulaczy (mimo ich uroku przy pewnych odsłuchach mogą troszkę nudzić) jakiegoś energy drinka mogliby się może nawet pobić w czołówce tegorocznych albumów. Na razie się nie biją, ale i tak są spoko.

8/10

Mateusz Romanoski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.