Liczba raptem 4666 słuchaczy na last.fm nie musi o niczym świadczyć. Debiutancki krążek Widowspeak to mocna pozycja.
Mocna i bardzo rozmarzona, bo ulokowany w Brooklynie duet prezentuje na Widowspeak ładną fuzję dream-popu, shoegaze’u oraz lo-fi i takiego jakby nieśmiałego indie. Bo słuchając śpiewu Molly Hamilton aż chce się podejść i pocieszyć ją, podnieść na duchu – taka wrażliwa jest ta płyta.
Zaczyna się co prawda bardzo energicznie, chociaż tytuł openerowego kawałka nie powinien tego sugerować. „Puritan” to bardzo dynamiczny i radosny, jeśli chodzi o melodię, utwór z Widowspeak. Żywa gitara i perkusja nadają pieśni tempo, co kontrastuje z rozmarzonym i sennym wokalem Molly. Potem – poza jednym trackiem - jest już coraz bardziej depresyjnie, sennie i, co tu ukrywać, „smutniasto”. Takie „In the Pines” aż łamie serca słuchaczom swoją wrażliwością i podatnością na skrzywdzenie. I nawet jeśli jest to, patrząc pod kątem muzycznym, utwór prosty (kilka chwytów, monotonna perkusja), to jego siła tkwi właśnie w tym nostalgiczno-melodramatycznym śpiewie.
Tego rodzaju perełek na debiutanckim albumie duetu jest kilka. „Limbs” zbudowane jest na szeptanym i wypełnionym tragedią wokalu Molly, spokojnej, hipnotyzującej gitarze i całkowitym braku perkusji.
W podobnym klimacie utrzymano zamykający Widowspeak „Ghost Boy”, chociaż tutaj słychać już większe zainteresowanie w twórczości Velvet Underground. Słyszany przez cały utwór tamburyn buduje napięcie wraz z zastosowaniem staccato przy gitarach i tajemniczym śpiewem Hamilton. Końcówka „Ghost Boy” to już nagromadzenie gitarowego hałasu i przyśpieszenie perkusji, co ukazuje tragizm kawałka. W pewnym momencie wszystko ucicha i…znowu naciska się na pilocie „play”. Duża w tym zasługa promującego album „Gun Shy” – pięknej ballady, z której powiewa nić optymizmu. To chyba najbardziej radosna kompozycja na płycie duetu z Nowego Jorku. Uwodzący wokal oraz napędzający i radosny podkład sprawiają, że do Widowspeak chce się wracać.
Szkoda, że zespół nie wrzucił na płytę coveru popularnego ostatnio Chrisa Isaaka, „Wicked Game”. Utwór przeżywa ostatnio prawdziwy renesans, a Widowspeak, co warto zaznaczyć, nie zniszczyło dobrego wspomnienia po tym historycznym kawałku Amerykanina, czego nie można powiedzieć po wersji Washed Out.
Można mieć zastrzeżenia, że perkusja Stasiaka jest tak żywa, jak w nagraniach The White Stripes, że utwory pochodzące z s/t krążka nie stanowią nic nowego na rynku muzycznym, albo że słuchając właśnie Widowspeak można zasnąć (bynajmniej nie z nudów, lecz z unoszącej się z głośników aury senności i spokoju), lecz….czy ktoś oczekiwał czegoś innego po zespole z taką nazwą?
7.5/10
Piotr Strzemieczny
przyjemne!
OdpowiedzUsuńidealnie mi to pasowalo do vivian girls, a po guglaniu sie okazuje, ze mieli razem trase ;-)
OdpowiedzUsuń