środa, 31 sierpnia 2011

Stag Hare - Spirit Canoes (2011, Hands in the Dark Records / Inner Island)

Garrick Biggs nie zaskakuje. Najnowszy album oparł na rozwiązaniach, które znamy. To wciąż ciepłe gitary, hipnotyzujący bit oraz delikatne, zamglone wokale.








Stag Hare to jeden z ulubieńców FYH! Zachwycaliśmy się jego Sand Paintings (album znalazł się w naszym podsumowaniu „Nieznane, a błąd!, czyli poznaj, bo naprawdę warto”), czy też współpracą z Seanem Conradem oraz Bradenem J McKenną (River Spirit Dragon), więc poruszenie wywołał również najnowszy krążek Amerykanina. I może Spirit Canoes nie jest materiałem przełomowym, powalającym na kolana lub sprawiającym, że szczęka uderzy o podłogę, ale to kawał solidnych drone’ów. Takich, które urzekają od pierwszego odsłuchu.

Jednak w przeciwieństwie do innych ambientowo-drone’owych producentów, te mają formę liquidową i marzycielską. Z tego jednak Garrick słynął od dawna. Jego utwory zbawiennie działają na nerwy, wyciszają. Nie inaczej jest z kawałkami, które muzyk zawarł na Spirit Canoes. I już sam tytuł wskazuje, że jest to piękna, ponad czterdziestominutowa podróż canoe po spokojnej rzece. Tu wyjdzie słońce, tam przeleci wiewiórka, a między gałęziami ukrywa się ćwierkający ptak. No i nie można zapomnieć o górach, bo one (no i woda) mają ogromne znaczenie dla Stag Hare.

Recepta jest prosta. Amerykanin wziął tribalowy bit, dodał do niego płynne brzmienia harf, dzwoneczki oraz, ale to rzadko, zamglony i spokojny wokal. Na tych rozwiązaniach opierają się wszystkie cztery utwory. I nieważne, czy będzie to „To Coyoto To Hop” czy „Lavender Ravens Tears” – wszystkie prezentują bardzo dobry i równy poziom. Ukazanie siły Matki Natury? Garrickowi się to udało. Plemienne bębny idealnie komponują się z dzwoneczkami, a długie pasma dźwięku stwarzają poczucie przestrzenności.

Nadal, prawie rok (no, trochę mniej) od pierwszego tekstu o Stag Hare, mam problem z istotnym łatkowaniem jego muzyki. Że ambientowe to i drone’owe, to wiadomo. Ale ta plemienność, ta bliskość lasu zbliża do folku. Z drugiej strony brzmienia nie są aż tak surowe, co powoduje odchył w stronę przedrostka „freak”. No i coś w tym musi być na rzeczy, skoro pochodzący z Utah producent krytykowany był za zbytnie zbliżenie twórcze do Animal Collective z Sung Tung, acz chyba nie jest to ujma dla Amerykania. New Wave? Chyba, że z jeszcze jednym „new” przed „new”.

Garrick Biggs zrobił jednak wielki błąd. Wypuścić taki album w połowie sierpnia to swoista pomyłka. Miejsce Spirit Canoes jest gdzieś w okolicach kwietnia/maja. No, może czerwca (chociaż to już bardzo naciągane). To oznaki przyrody dopiero budzącej się do życia, a nie zapowiedź czy tło do ulewy, silnych wiatrów i coraz wcześniej zachodzącego słońca. To muzyka idealna na podróż. Wsiadasz do pociągu, puszczasz „A Rose For The White Witch” i pociąg rusza. A ty patrzysz przez okno na zmieniające się obrazy. Tak jak podróżuje w swoich utworach Garrick. To również kompozycje nadające się do kontemplowania. Zatem słuchawki na uszy, połóż się na trawie, włącz Stag Hare i... uwolnij w sobie marzyciela.

8/10


Piotr Strzemieczny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.