Właśnie to mnie teraz zainspirowało. Skoro byliście na koncercie zespołu, który zupełnie nie pasuje pod to, co wy gracie, to może jednak EP-ka z coverami metalowymi?
Krzysztof Nowicki: Hahahahahahahaha. Dobre!
Krzysztof Halicz: Ze mnie rzeczywiście był kiedyś metalowiec i cały czas wewnątrz siedzi. Od czasu do czasu, przy okazji obejrzenia takiego koncertu jak Meshuggah budzi się we mnie chęć, aby reaktywować swój zespół z liceum. Kto wie?
Mówisz, że budzi się w tobie metalowiec, więc czy nie gryzło się to z materiałem, jaki wydaliście na Lake and Flames, czy na ostatnim, najbardziej popowym krążku, jakim był Ombarrops?
Krzysztof Halicz: Hm, to w sumie masz ciekawy odbiór tej płyty, bo wg wielu druga płyta była popowa, a Ombarrops przejawiał wielki eksperymentalizm. Ale wiesz co, nie gryzie się, bo każdy z nas chował się na muzyce, w domu, w którym była muzyka. I akurat metal w moim przypadku był jakimś tam etapem poznawania muzyki, a to było w liceum, gdzie miałem pewne możliwości, aby stworzyć zespół i pokazywać własną twórczość ludziom. Nie można być zamkniętym. Ja się wychowałem na zespołach typu Queen czy Led Zeppelin i to są moje zespoły, bo mój ojciec tego słuchał i to mi puszczał. Dalej to wszystko się rozrastało. Brało się kasety – bo wtedy jeszcze były kasety – ze sklepu, od kolegów, od starszych kolegów i poznawało się nowe bandy, rozwijało się. Dla mnie nie ma rozgraniczenia między popem, metalem i klasyką rocka. To jest rzecz naturalna. Każdy z nas bierze od bardzo szerokiej gamy artystów. Wydaje mi się, że właśnie w tym tkwi nasza siła, że nie zamykamy się. Bo wyobraź sobie, że w tym momencie nagrywamy płytę w myśl „o, mamy trzydzieści/trzydzieści dwa lata, to jest Kamp! i będziemy grać jak Kamp! bo to jest popularne”. Oczywiście bardzo lubię tych gości i ich muzykę. Podziwiam ich, bo fajną drogę obrali, ale chodzi mi o to że taką drogę obrało wielu, i mam wrażenie że taka droga niesie ze sobą pewnego rodzaju ograniczenia. A nasza nie ma żadnych.
Krzysztof Nowicki: Ale nie ma przeszkód, żebyśmy nagrali kiedyś taką płytę metalową.
Krzysztof Halicz: Nie czwartą i nie piątą płytę, ale może jednak?
Czwarta płyta jaka będzie?
Krzysztof Halicz: Akurat będzie popowa.
Krzysztof Nowicki: To będzie płyta z popem, na który wszyscy zasypali piasek i nikt nie chce się do niego przyznać, że takie coś było i jest, a który był naprawdę dobry.
Krzysztof Halicz: Miałem też okazję wcześniej udzielać wywiadu i właśnie gość, który był na naszym koncercie i słuchał tych nowych kawałków stwierdził, że słyszy u nas Phila Collinsa. I ten Phil krąży po naszej sali prób, chociaż wcale nie jest główną inspiracją. Wydaje mi się, że ten stary, dobry pop będzie widoczny na nowym albumie.
Dziś zagraliście „Moscow”, „Lazy Boy”, „Mr Dustin”? Teraz tylko tak strzelam, bo nie byłem na waszym koncercie i nie wiem co dokładnie graliście.
Krzysztof Halicz: W sumie dobrze jesteś wtajemniczony (śmiech)
Krzysztof Nowicki: W sumie zagraliśmy cztery albo pięć nowych kawałków.
Krzysztof Halicz: Zagraliśmy piosenkę o roboczym tytule „Yeah” albo „Everybody Say Yeah” czy również o roboczym tytule „What I Think It’s Funny”, ale wierz mi, to nie jest wiążące.
A jakieś wstępne założenia, jak data premiery, tytuł czy liczba utworów?
Krzysztof Halicz: Zupełnie nic.
Krzysztof Nowicki: Może się okazać, że wyprodukujemy 50 numerów i zrobimy wielką walkę w kisielu o to, których dwanaście jest najlepszych, zbierzemy je na jakąś kompilacje, którą umownie nazwiemy płytą i zobaczymy co się dalej będzie działo. Co do premiery, to za ciężko powiedzieć.
Jacek powiedział, że wiosna to byłby taki dobry czas, aby płyta się ukazała, ale zobaczymy.
Jacek powiedział, że wiosna to byłby taki dobry czas, aby płyta się ukazała, ale zobaczymy.
Krzysztof Halicz: Do września 2012 się wyrobimy
Znowu wyruszycie za Wielką Wodę?
Krzysztof Halicz: Z nagrywaniem? Kto wie?
U tego samego producenta? Czy nie podobała się współpraca?
Krzysztof Halicz: Podobała. Bardzo. Dla mnie to było najciekawsze przeżycie, doświadczenie w życiu muzycznym. Spełnienie marzenia. Natomiast wydaje mi się, że przy tej płycie… Wiesz, „Lazy Boy” był dla nas pewnym eksperymentem. Testem ile jesteśmy w stanie zrobić sami – w realizacji własnych pomysłów i produkcji. Zrobiliśmy to tak, jak chcieliśmy. Być może będzie tak, że sami nagramy, sami wyprodukujemy.
Wasza wspólna praca chyba jednak idzie w dobrą stronę, skoro „Lazy Boy” wymieniany jest jako jeden z lepszych singli okresu wakacyjnego.
Krzysztof Halicz: Naprawdę? A gdzie tak jest?
W portalach. Nie będę wymieniał nazw, bo głupim byłoby robienie promocji konkurencji.
Krzysztof Halicz: (śmiech) To prawda. Nie wiedziałem, powiem szczerze. Ale to miłe.
Plany koncertowe?
Krzysztof Halicz: Niewielkie, niewielkie.
Krzysztof Nowicki: Jedziemy do Kołobrzegu!
Krzysztof Halicz: No tak, Kołobrzeg, Poznań, ale to są takie pojedyncze punkciki. Jesień upłynie pod znakiem nagrywania.
Krzysztof Nowicki: Musimy zrobić tych pięćdziesiąt numerów, aby móc się o co pobić. Będzie duża wanna…
Które najlepsze tegoroczne koncerty?
Krzysztof Halicz: Tak dużo ich nie zagraliśmy.
Krzysztof Nowicki: Primavera!
Krzysztof Halicz: O, Hiszpania i właśnie dzisiejszy w Katowicach. Ten mi się bardzo podobał. Na OFFie zawsze jest dobra atmosfera. Chyba wszyscy jesteśmy zadowoleni.
A na Primaverze co wam się podobało? Oczywiście poza pogodą i kaktusami.
Krzysztof Nowicki: Dużo małych Shakirek na ulicach
Krzysztof Halicz: Ja ogólnie jestem hiszpanofilem. Może nie Barcelona, bo to przecież Katalonia ale południe Hiszpanii. To jest moje miejsce na ziemi. Barcelonę dobrze znam, bo już kilka razy tam byłem a sam festiwal zorganizowany był w niesamowitym miejscu. Nad brzegiem morza, ale w takiej industrialnej scenerii, betonowej. To jest takie miejsce w mieście, które jest z dala od centrum i zastanawiam się, co jest na co dzień, bo to dziwnie wygląda.
Krzysztof Nowicki: To nie jest takie miejsce, gdzie możesz pójść i położyć się na plaży. Coś jak poznańskie targi, ale wbite w morze. Morze jest częścią terenu.
Krzysztof Halicz: To rzeczywiście robi wrażenie. A festiwal super, duży, ale każda ze scen jest stosunkowo niewielka, przez co atmosfera jest kameralna. Nagłośnienie jest doskonałe, nic nie wchodzi na siebie. Sceny są ułożone w mini amfiteatrach. Jeśli chodzi o koncerty, to niewiele widziałem. Muszę przyznać, że jestem również wielkim fanem futbolu i całą sobotę spędziłem w centrum z kibicami Barcelony. Niestety w sobotę też najlepszy był line-up, więc trochę mnie ominęło. Z tego co widziałem, to Big Boi rozwalił. Ariel Pink totalnie mnie rozczarował.
Krzysztof Nowicki: Sorry Ariel.
Krzysztof Halicz: Sorry Ariel. Zwłaszcza że jestem jego wielkim fanem od pierwszej płyty. I też kiedyś we trójkę zagraliśmy taki secret show przed jego koncertem w Warszawie i wtedy zagrał doskonale. Na Primaverze wypadł żenująco. Nie boję się tego słowa.
Krzysztof Nowicki: Byłem na Big Boiu, na Fleet Foxes. Siedziałem zahipnotyzowany przez cały koncert. Widzieliśmy jeszcze PJ Harvey i nie spodobało mi się. Oczywiście wykonawczo było rewelacyjnie, ale oni się uparli, żeby zagrać akustycznie i trochę nie było energii. Poza tym też oglądałem mecz, ale oglądałem go na festiwalu, razem z innymi muzykami w zamkniętej strefie, gdzie było wszystko czego dusza zapragnie. Tak wyglądał nasz festiwal, chyba.
Chyba? Jägermeister miał wpływ?
Krzysztof Halicz: Miał.
Krzysztof Nowicki: Miał
Krzysztof Halicz: Miał.
Krzysztof Nowicki: Niestety miał.
I ostatnie pytanie. Wiosną wydaliście specjalny utwór, który znalazł się na kompilacji Together We Are Not Alone. Znajdzie się na płycie?
Krzysztof Halicz: Z nami nigdy nic nie wiadomo.
Rozmawiał Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.