piątek, 26 sierpnia 2011

Ganglians - Still Living (2011, Lefse)


Bardziej radośni, żywsi i przystępniejsi dla obcego słuchacza – Ganglians powracają w naprawdę niezłym stylu.







Debiutancki album długogrający był pięknym przykładem klasycznego lo-fi. Rozmemłane brzmienie, które pokazywało braki w produkcji (celowe?), niepewność co do ostatecznego kształtu i, co było widoczne w kilku utworach, fascynacje Black Lips („Violent Brave” czy chociażby „100 Years”). Tym sposobem Ganglians przenosili słuchaczy w urokliwe rejony słonecznej Kalifornii z okresu lat sześćdziesiątych.

Drugi longplay prezentuje zmiany – nagrania są bardziej przemyślane, przystępniejsze, radośniejsze brzmieniowo (chociaż nie do końca, co da się zauważyć pod koniec albumu). Still Living to zgrabne połączenie brudnego post-punku z vintage’owym popem z zachodniego wybrzeża. Ta wypełniona słońcem Kalifornia z kawałków Best Coast, Wavves, z lekką nutą rozmarzenia Eternal Summers czy Dum Dum Girls. Rozleniwione gitary, które tylko z rzadka stają się ostrzejsze czy wytłumiony i wydobywający się zza mgły wokal mają wpływ na całość otrzymanego materiału, który ubrany został w piknikowo-wakacyjne barwy.

Dużo kwartetowi z Sacramento dała wysoka nota za ostatni album od Pitchforka (8.1!), czego następstwem były długie trasy koncertowe po Europie, tour z Wavves czy uznanie Florence and the Machine. Hype na Ganglians, jaki nastąpił po recenzji był niewyobrażalny (Jak przyznał Kyle Hoover, gitarzysta, „nienawidzę tej recenzji, jednak spójrzmy prawdzie w oczy – gdyby nie ona, to nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy). Dzięki temu, dzięki wierze we własne umiejętności powstało Still Living¸ płyta może nie idealna, ale bardzo solidna i ciekawa, a już na pewno jedna z lepszych pozycji w 2011 roku. A rozpoczyna ją sympatyczne „Call Me”, które tak naprawdę nie okazuje tej pewności siebie po dwuletnim powrocie. Takie słowa jak „This is a sad, sad song for all you sad, sad people” na pewno nie świadczą o radości i szczęściu, jakie powinno przynieść nowe wydawnictwo. Rytm i melodia przekazują jednak co innego i tak jakby gryzą się z wokalem Ryana Grubbsa. Ten utwór zresztą, razem z dwoma kolejnymi – „That’s What I Want” i „Evil Weave” idealnie ze sobą współpracują. Tak naprawdę to gdyby ktoś puścił pod rząd te kawałki, to mógłby stracić rachubę w podziale. Zbudowane na radosnym popie i skocznym bicie kawałki aż proszą się o podkręcenie głośności i wyjście na taras/balkon/do ogrodu. Skojarzenia z Grizzly Bear i Beach Boys wskazane. „Bradley” wypełniono zamazanymi, sennymi wręcz gitarami, co nadaje utworowi lekko nostalgiczny charakter. To również najdłuższy i najspokojniejszy utwór na płycie. Rozmarzone „Good Times” tylko z wierzchu może wydawać się radosnym tworem – głównie ze względu na popową melodię z gatunku wcześniej wspomnianych „That’s What I Want” i „Evil Weave”. Ryan śpiewa „Waking up in the afternoon, can’t find a job, what’s the use in trying?” co może zdołować (zwłaszcza obecną młodzież, która martwi się o swoją przyszłość), jednak zakończenie daje przebłysk optymizmu „I’ll be having a good time/I’ll be having a wonderful, wonderful time”.

Still Living nie jest płytą innowacyjną. Więcej na niej zaczerpnięć z repertuaru starszych kolegów – tu melodie w stylu R.E.M, tam pogłosy Galaxie 500, a wszędzie unosi się duch Fleet Foxes. Pomimo tych ewidentnych wyprowadzeń w stronę wymienionych artystów to naprawdę jest to niezły krążek. Yuck pokazali, że można w eleganckim stylu korzystać z rozwiązań „wielkich”. W przypadku Ganglians tło nie jest aż tak widoczne. Dobry album, który można zaliczyć do tych ciekawszych w tym roku. 

8/10

Piotr Strzemieczny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.