sobota, 23 lipca 2011

The Antlers – Burst Apart (2011, Frenchkiss / Transgressive)

Najnowszy album potwierdza klasę The Antlers. Folku tu co prawda mniej niż na wcześniejszych nagraniach, lecz w Burst Apart i tak można się zauroczyć.






Kto zna i uważnie śledzi twórczość oraz rozwój The Antlers ten wie, że pierwsze dwie płyty zostały zrealizowane tylko przez jedną osobę, Petera Silbermana. W 2007 roku ten singer/songwriter przeprowadził się jednak do Nowego Jorku, gdzie osiadł w Brooklynie i zwerbował do swojego projektu dwóch muzyków – pekrusiste Michaela Lernera oraz klawiszowca i trębacza, Derby’ego  Cicci. Razem wydali dwie EP-ki i…przyszedł czas na pierwszy długogrający album The Antlers jako zespołu. Wyzwanie, jakiego się podjęli było tyle trudne co ciekawe – zdecydowali się na konceptualny album. Hospice gorąco zostało przyjęte przez światową krytykę, a u nas? W Polsce nie za bardzo pisało się o trzecim albumie amerykańskiej formacji. A błąd, bo tak psychodelicznego i depresyjnego krążka ze świecą szukać. Żeby nie przeciągać tego i tak długiego wstępu należy wspomnieć tylko o temacie płyty. Hospice, jak sama nazwa wskazuje, opowiadało o hospicjum i relacji lekarza z pacjentem chorym na raka. Smutne? Tak, ale właśnie o to chodzi.


Warto zwrócić uwagę również na fakt, że ostatni krążek stanowił wizję praktycznie tylko Silbermana. To on był głównym mózgiem i twórcą pomysłu. Burst Apart, jak przyznał pałker Antlers, „jest bardziej demokratyczną , przy tworzeniu której wszyscy członkowie mieli swój udział i wpływ na ostateczny kształt.”


Czwarty album Amerykanów, a drugi po rozszerzeniu składu prezentuje dziesięć smutnych i ckliwych utworów, które są w stanie złamać serca wielu słuchaczy. Te czterdzieści minut smętnych melodii stworzono, aby wyciskać z fanów łzy. Łzy radości i smutku. To ten głos, to ten śpiew. To przez tę muzykę.

Jasne, można się przyczepić, że Peter Silberman chce czasem przeskoczyć falsetowymi umiejętnościami Haydena Thorpe’a z Wild Beasts. Można stwierdzić (chociaż jest to wielkie naginanie i bycie upierdliwym na siłę), że zespół czerpie z twórczości Radiohead (Amnesiac). Jednak jest to zbędne doszukiwania dziury w całym. Warto skupić się na Burst Apart  jako płycie, która wykracza poza pewne ramy. Jest wiele zespołów, które swój repertuar opierają na depresyjnych brzmieniach. Kilku z nim się udało wybić (OK., jest ich dużo), lecz to właśnie Amerykanie w pięknym stylu potrafią łączyć melancholijny, często płaczliwie brzmiący wokal Silbermana z melodiami przepełnionymi taką goryczą smutku, której pełnię smaku odnaleźć można nie po pierwszym, nie po drugim i nawet nie po ósmym odsłuchu jeśli to robimy na chybcika, lecz dopiero po wnikliwej kontemplacji i maksymalnym skupieniu. Można to uznać za moją swoistą gloryfikację materiału zawartego na Burst Apart ze względu na sentyment jakim darzę zespół, jednak słowa uznania The Antlers się należą. Dlaczego? Posłuchajcie!

Otwierające album „I Don’t Want Love” jest tak prosto skomponowane, że zachwyty mogą wydawać się bezzasadne. To tylko złudzenie – banalność brzmienia dodaje wręcz uroku tej smutnej, odzianej w szorstki tekst ballady. Liryka to jednak nie wszystko. Tutaj klimat wychodzącego zza chmur po wielkim sztormie słońca tworzy melodia. Eteryczna atmosfera znana z Hospice powraca. Na krótką co prawda chwilę, ale jednak.


Aurę tajemniczości utrzymuje „Parentheses”, który stanowi pewną fuzję ambientowego noise’u, psychodelii (kapitalnie przeciągane riffy gitarowe tworzące mroczny nastrój) z elementami elektroniki. Był to również pierwszy udostępniony utwór, który ukazał nowe brzmienie The Antlers i główny powód porównań do Radiohead. Kolejne przyczyny/ argumenty przemawiające za inspiracją twórczością zespołu Thoma Yorke’a to na pewno „No Widows” oraz „Rolled Together”. Pierwszy z powyższej dwójki zbudowano na hipnotyzującym i płynnym, a przede wszystkim rozpaczliwym brzmieniu organów. Tekst drugiego składa się tylko z dwóch wersów: „Rolled together were about to burst apart/ Rolled together with a burning paper heart”, które zostały zapętlone. Do tego proste i, w tym przypadku, niesamowicie łamiące serce przyśpiewy Silbermana („uuuuu”) i mamy naprawdę mocny punkt albumu. Śmieszne? Na pewno, lecz tylko dla tych osób, które opis utworu czytają przed samym odsłuchem. Bo te cztery i pół minuty stanowią uroczą odmianę nudnego i dłużącego się post-rocka w tradycyjnej formie.


Do piosenkowej formy Antlersi wracają w „Every Night My Teeth Are Falling Out”. Spokojny i melodyjny wstęp z prostym riffem szybko przechodzi w dynamiczny utwór wypełniony szaleńczym brzmieniem gitary i hipnotyzującego śpiewu Petera, zwłaszcza w końcowym zapętleniu słów „trying and trying and trying”. To również całkiem gładkie i eleganckie odcięcie pierwszej części albumu (mocniejszej, bardziej energicznej i dynamicznej) od tej spokojnej, skupionej wokół ambientu i mrocznych pochodnych tego gatunku. Na „Tiptoe”, „Hounds”, „Corsicana” króluje przestrzeń i powolność brzmień. Melancholia również nie jest obca tej odsłonie nowojorczyków.  To ukłon w stronę instrumentalnego grania, gdzie wokal schodzi na dalszy plan. Łagodne dźwięki fortepianu i wyciszające gitary umniejszają również znaczenie perkusji, która w „Corsisana” w ogóle nie występuje. Odskocznię od tego klimatu stanowi zamykające Burst Apart „Put The Dog To Sleep”, balladę również spokojną, lecz wzbogaconą. Tutaj także wraca rozbudowana liryka – Silberman dramatycznie śpiewa „
Prove to me / I'm not gonna die alone” przy akompaniamencie surowych i powolnych riffów gitary.  

Hospice, było naprawdę dobrym albumem. Ciężkim w odbiorze przez słuchaczy i trudnym do wykonania przez zespół, gdyż koncepcja do najlżejszych nie należała. Burst Apart stawia Amerykanów w innym świetle. Pokazuje, że pokładana w tym bandzie nadzieja nie była bezzasadna. Ta płyta pokazuje siłę formacji Silbermana. Oby tak dalej, oby było o nich głośniej.


7.5/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.