wtorek, 7 czerwca 2011

tUnE-yArDs - w h o k i l l (2011, 4AD)

Recepta na sukces? Zmieszać klasyczny blues z afrykańskim bitem, a do tego dodać jeszcze trochę tego urzekającego „freak folku”. Taką drogą tUnE-yArDs poszła dwa lata temu. Wie jak nagrać przebojowy album.








W 2009 Merrill Garbus debiutowała dynamicznym, acz stonowanym i melodyjnym albumem, który w podsumowaniach rocznych zajmował bardzo wysokie miejsca.

Z drugim albumem sytuacja prezentuje się nieco odmiennie. Brakuje takiej świeżości bijącej z BiRd-BrAiNs. Mniej jest też rdzenno afrykańskich brzmień. A to one stanowiły o sile krążka sprzed dwóch lat. OK., z piosenek na w h o k i l l bije więcej nieokrzesania, jednak tego najważniejszego czynnika zabrakło. No, może dwóch. Bo ten następny to innowacja. Kawałki Merrill męczą ucho. Śpiew w takim „Powa” doprowadza do migreny, a „Riotriot” momentami przypomina taki zły projekt, jakim był (jest?) Vampire Weekend. Saksofon tu na niewiele się zda.

Następca tylko teoretycznie rozwija formuły zawarte na BiRd-BrAiNs, gdyż po kilku(nastu) przesłuchaniach słuchacz sam stwierdzi, że to jednak nie nastąpił progres w nagraniach, lecz wszystko to fikcja, przerost formy i takie zapętlenie, że tak na dobrą sprawę wszystko wychodzi na zero, a tUnE-yArDs stoi od 2009 roku w miejscu. No, może z wyjątkiem dobrych, acz nie niesamowitych „Gangsta” i „Bizness”. Te dwa tracki to za mało, żeby wywołać ogólnospołeczną euforię i bić album na wysokie miejsca.

„Jedynkę” tUnE-yArDs nagrała podobno na dyktafonie i potem miksowała darmowym programem. Ile jest w tym prawdy, niewiadomo. Pewnym jest natomiast, że najnowszy krążek został wydany przez szalenie znaną wytwórnię 4AD. I to powinno być największą rekomendacją. Wiadomo jacy artyści pochodzą z tego angielskiego labela (między innymi Blonde Redhead, Cocteau Twins i Pixies). Tą płytą jednak Amerykanka zabija wspomnienia z bardzo dobrego koncertu z ubiegłorocznego OFF Festivalu. Szkoda, bo “debiut - albumem” narobiła wielkich (teraz już wiemy, że niespełnionych) nadziei.

Największym pozytywem płyty jest brak kapsloka w tytule. To o czymś świadczy.

3

Piotr Strzemieczny

(jest to przedruk recenzji tego autora, która ukazała się na livelife.pl) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.