Kolejna płyta, której głównym zamiarem jest powrót do „cudownych lat osiemdziesiątych”. I wiecie co? Udało się!
Jeżeli nazwa Ford & Lopatin mówi komuś niewiele, to nie ma się co martwić. W sumie o to nawet chodziło, bo duet ten dopiero debiutuje. Jednak o żółtodziobach w przypadku Amerykanów nie może być mowy – to nikt inny jak Daniel Lopatin (Oneohtrix Point Never) i Joel Ford (Tigercity), wcześniej występujący razem jako Games. O pierwszym zresztą już pisaliśmy, gdy przedstawialiśmy wykonawców na tegorocznym OFF Festivalu (zobacz tekst). Teraz obaj panowie postanowili zmienić nazwę projektu i nagrywają – znowu wspólnie - pod nazwiskami. A trzeba przyznać, że przygotowali materiał naprawdę dobry. Ale to również nie powinno dziwić, gdyż już wydana pod koniec ubiegłego roku EP-ka That We Can Play (jako Games) prezentowała wysoki poziom.
Długogrająca płyta Amerykanów idealnie komponuje się z porą roku. Leniwe dźwięki budzą skojarzenia raczej z leżakiem, niż wielkomiejskim zgiełkiem. Album na wakacje, krążek jednak lekko nostalgiczny, bardzo elektroniczny, niezwykle futurystyczny. F&L zdecydowali się na powrót do muzycznych lat osiemdziesiątych. Na Channel Pressure znajdziemy wszystko to, co urzekało w tamtym okresie, a co obecnie powraca do łask w formie chillwave’u. Może i Toro Y Moi zapoczątkował boom na senne i ślamazarne dźwięki, ale obecnie kontynuatorzy tego nurtu nie wypadają wcale gorzej. Utwory zamieszczone na wydanym przez Software krążku udowadniają to w każdym calu. Wypełnione słodkimi hookami, oldskulowymi syntezatorami i ciepłymi, electropopowymi melodiami kawałki z największą gracją wpadają w ucho już od samego początku płyty. Tak jest w przypadku tytułowego „Channel Pressure”, piosenki bardzo „staromodnej”, naszpikowanej samplami i szeptanym śpiewem wokalisty Tigercity, tak też jest w disco-popowym „Joey Rogers”. Niesamowicie brzmi, utrzymany w stylistyce glo-fi R&B, „I Surrender” z Autre Ne Veut na featuringu. Kojący głos dream-beatowego wykonawcy idealnie współgra z zaspanym podkładem duetu Ford-Lopatin.
Niczego nie brakuje również singlowemu „Emergency Room”, apokaliptyczno-przyszłościowej wizji świata ubranej w dźwięki z przełomu 80/90, kiedy w TV królował serial Dooogie Howser, lekarz medycyny. Dokładnie takie skojarzenia budzą się podczas słuchania czy to utworu z przerobionym przez vocoder wokalem Forda, czy wypełnionego pozytywnym beatem i syntezatorami „Too Much MIDI (Please Forgive Me)”.
W „New Planet” upust swoim solowym fantazjom daje Daniel Lopatin, który jako Oneohtrix Point Never lubuje się w pociętych, maksymalnie chaotycznych i ciężkich synth-drone’ów. Na Channel Pressure dostosował się jednak do koncepcji albumu, z czego wychodzi lekko psychodeliczne „niewiadomoco”. O tym jak szeroki wachlarz inspiracji i umiejętności producenckich posiadają Amerykanie, może świadczyć „Break Inside”, kawałek niby to oporządzony w konwencji R&B, będący jednak nadal, przez cały ten lśniący i płynny format, chillwave’em.
I jeszcze taki ostatni akcent skupiający się na trakach – przedostatni na liście „World of Regret” idealnie pasowałby do gry na Commodore 64 albo innego Atari.
Należy przyznać, że Daniel Lopatin i Joel Ford swój debiutancki krążek przygotowali bardzo starannie i, co istotne, w sposób przemyślany. Channel Pressure nie posiada przypadkowych dźwięków. Jeżeli gdzieś miał być „niedochodzący” głos wokalisty Tigercity, z całą pewnością tam miał być. Jeśli chłopacy ustalili między sobą, że w takim „New Planet” OPN może wziąć sprawy w swoje organy, to zdawali sobie sprawę z niewątpliwych „konsekwencji”.
Pierwszy krążek pod nową nazwą stanowi podstawową i obligatoryjną zarazem pozycję dla każdego fana chillwave’u, chill-outu czy innego synth-popowego grania.
8.5/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.