czwartek, 24 marca 2011

Radiohead - The King Of Limbs (2011, XL/TBD)

Na wstępie zaznaczę, że płyty nie słuchałem. Ot, po prostu kilka luźnych przemyśleń na temat okładki i percepcji albumu przez słuchaczy i krytyków. 
 
.

Krytyka, krytyka i mieszane uczucia – tak oto wyglądała sytuacja po tym, jak w obieg wszedł ósmy już krążek Radiohead. Śmieszyć mogą teksty typu „jedna z najbardziej oczekiwanych produkcji 2011”. Bzdura, zespół podał informacje o krążku na kilka dni przed wydaniem. I co, w te pięć czy sześć dni zmienił się cały światopogląd słuchaczy? Ich pragnienia?

Słaba? Nudna? Inna niż wszystkie? „Gorsza od In Rainbows!” mówiliście (mówicie?). „Słuchać się nie da. Wracam do wcześniejszych albumów”. No Ok., co kto woli. A ile w necie było recenzji już po dwóch-trzech dniach od premiery. Prawda jest taka, że płyty nie da się opisać po kilku odsłuchach. Na pewno nie The King Of Limbs.

Sam krążek może pozostawiać pewien niedosyt. Zaledwie osiem tracków, niecałe czterdzieści minut muzyki. Fani mogli spodziewać się czegoś więcej skoro od ostatniej płyty minęły cztery lata. Mogli i oczekiwali, bo po wyżej wymienionych cytatach każdy widzi jaki był w większości przypadków odbiór. A jaka dyskusja była, gdy wyszła informacja, że tylko osiem piosenek. Wszędzie można było usłyszeć teksty typu „to fake. Będzie więcej!” Na to się chyba nie zanosi- na razie. Ale przecież nie ilość, a jakość się liczy, więc może trochę o samych utworach.

A jakość może nie jest najwyższa, ale niska też nie. Piosenki wciągają. I chociaż nie urzekają już przy pierwszym, trzecim, czy siódmym słuchaniu, to jednak z biegiem czasu odbiorca The King Of Limbs odkrywa to, co powinien. Bo nie jest to album łatwy. Wręcz przeciwnie, Radiohead od wydania OK Computer swoją muzykę kierują do inteligentnych słuchaczy. Ich twórczość to przecież mieszanie gatunków, zabawa tempem, asymetria rytmiczna. Tutaj Yorke z kolegami zrobi kawałek niezwykle klaustrofobiczny (Feral) , tam zaraz usłyszymy bardzo przestronny Little By Little, czy melancholijne ballady (Codex i Give Up The Ghost). Zresztą Codex w szczególności urzeka fortepianem. Teoretycznie można utwór podciągnąć do Pyramid Song z Amnesiac, jednak byłoby to spore uproszczenie, gdyż sama kompozycja Pyramid jest dużo bardziej rozbudowana. Żeby tak zarysować klimat traka, to najlepiej odsłuchać go na dworze, mając przy sobie Ipoda albo inny odtwarzacz muzyczny i do tego przy wiejącym wietrze. Wtedy ‘wchodzi’ najlepiej.

Grom krytyki spadł na singlowy Lotus Flower. Że kawałek bez pomysłu, że nic z niego nie wynika. Że brzmi dokładnie tak samo jak teledysk – Thom stoi i macha rękoma i…nic poza tym. Prawda jest jednak taka, że utwór podchodzi pod to, co mogliśmy usłyszeć na solowym albumie Yorke’a. I na promujący utwór nadawał się najlepiej.

Jednak cóż po rozważaniach na temat The King Of Limbs? Wiadomo, że każdy wyrabia sobie własne zdanie. Recenzje pomagają, lecz nie maja zastępować głowy. Więc niech się skończy to pieprzenie, że TKOL to syf, że dramat, czy że mistrz, innowacja, „Thom to Bóg!”, bo nie warto. Warto natomiast puścić sobie krążek i ze spokojną, świeżą głową posłuchać.

I tak jak wspomniałem – są to moje luźne myśli, spostrzeżenia zebrane po przeczytaniu dodatku kulturalnego w Rzeczpospolitej. Albumu nie słuchałem i nie zamierzam.

6.5

Piotr Strzemieczny




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.