piątek, 18 lutego 2011

Cut Copy - Zonoscope (2011, Modular)

Gdyby jeszcze rok temu podczas przedopenerowych zapowiedzi ogłoszono, że na HOF wystąpią Cut Copy, skakałbym zapewne z radości. Tak jak robiłem to 25. lipca podczas ich gigu w Palladium. Wiadomo, ich dwie pierwsze płyty były naprawdę niesamowite, a set lista przecież składała się z Bright Like Neon Love i In Ghost Colours. Wczoraj (w sensie w czwartek) Australijczyków zapowiedziano na tegoroczny Open’er Festival. Słuchając najnowszego wydawnictwa obawiam się, że koncert nie poruszy.


Zonoscope, czyli już trzeci krążek pochodzącego z Melbourne kwartetu nie zachwyca. To już nie są miłe piosenki o miłości ubarwione sympatycznym i ciepłym głosem Dana Whitforda. To zamknięcie słuchacza na pełną godzinę (plus minuta i dwadzieścia dwie sekundy) w (i teraz wybierzcie sami): a) stumilowym lesie, b) krainie Oz, c) klaustrofobicznej cukierni, w której wszystkie półki wypełnione są ptysiami. Słodycz bijąca z najnowszego wydawnictwa Cut Copy jest niczym ulepkowa wata cukrowa.

Taką sytuację zapowiadał już zagrany w lipcu Where I’m Going – piosenka, w której rolę pierwszoplanową zajmują „whooooooooo”, „uuuuuuuuu” czy powtórzone setki razy ‘yeah’, a i sam rytm pozostawia wiele do życzenia. Kolejne rozczarowanie? Zerżnięcie z Fleetwood Mac (Everywhere) linii melodyjnej w Take Me Over. Kojarzycie? Było takie „aaaaaaaaaa aj łona bi łit ju ewryłer”. Nie trzeba się mega mocno wsłuchiwać, żeby wyłapać. A stuprocentową herezją jest zamykające płytę Sun Gold. Chłopcy z Cut Copy naprawdę musieli stanąć na głowach żeby w piętnastu minutach zawrzeć…W sumie ciężko stwierdzić co takiego chcieli oni przekazać swoim słuchaczom, gdyż kawałek to po prostu wielka fuzja nieokreślonych dźwięków, która trwając i trwając nie zapowiada oczekiwanego końca. O Alisie należy jak najszybciej zapomnieć.

Na Zonoscope królują synthy, kojarzące się z latami 80. Jednak nie te fajne, ale kierujące myśli na Miami Vice w wersji ‘Colin Farrell’.

Wyjaśnieniem słabszej formy Cut Copy może być pozbycie się starego syntezatora. Tajemnicą poliszynela przecież jest, że od Australijczyków sprzęt odkupili chłopacy z Out Of Tune. Prawdopodobnie w momencie wymiany cała ta nietwórczość polskiego zespołu przeszła na Dana i ziomków z Melbourne.


Nie pomoże gorzka herbata, nie pomoże środek na przeczyszczenie. Zonoscope jest niczym trzy paczki owinięte wspomnianą wyżej watą cukrową, polane jeszcze sokiem z gumijagód. Tej pigułki nie da się przełknąć. Już ‘intro’ do Gumisiów w wykonaniu Zbigniewa Wodeckiego miało w sobie ‘ostrzejszy pazur’ zahaczający o nieśmiertelne dźwięki psychodelicznego-trans-hydro.alt.disko.rocka. Cut Copy w tym momencie ma słabej jakości eklerkę. Heineken Open’er Festival? OK., i tak są lepsi niż takie Hurts czy Coldplay. Ale na koncercie większość materiału z pierwszych dwóch płyt poproszę.

3

Piotr Strzemieczny

1 komentarz:

Zostaw wiadomość.