czwartek, 5 lutego 2015

ZALEGŁOŚCI RECENZENCKIE #16


W szesnastej, ostatniej części ubiegłorocznych zaległości przedstawianych w iście telegraficznym skrócie skupiamy się na albumach Administratorra Electro, Aporii, Call the Wolf, Ser Charles oraz Kapital. 

Administratorr Electro - Sławnikowice - Zgorzelec 17:10
17 listopada 2014, Jimmy Jazz Records

Sławnikowice - miasto, w którym wychowywał się Bartosz Marmol. Zgorzelec - takie większe miasto, do którego gnali młodzi mieszkańcy, na przykład, Sławnikowic. 17:10 - godzina odjazdu ostatniego autobusu z miejsca A do miejsca B. Tyle z wstępu. Największy zarzut Sławnikowice - Zgorzelec 17:10? Ogromny rozrzut stylistyczny. Tak, tak, pewnie, różnorodność fajna rzecz. No... nie do końca. To najbardziej razi przy płycie Administratorra Electro, przez co słuchacz spotyka się z ciągłym wahaniem jakości i... poziomem. Taki otwieracz pod postacią „Tango Corporacione” to jeden z lepszych momentów płyty, „Weź się ubierz” niewiele mu odstępuje. Marmol zresztą sporo się od Lesława z Komet nauczył, zwłaszcza na poziomie storywritingu, bo lider Administratorr Electro ma całkiem ciekawe i zabawne teksty, a to się jednak ceni. 
W skrócie można uznać, że AE lepiej wypadają w tych żywszych nagraniach, te ballady w większości przypadków męczą - a to melodią, a to śpiewem, a to jeszcze typowo harcersko-politechnicznym rockiem. Wyjątkiem „Zgorzelecka”, która swoim melancholijnym wydźwiękiem lekko uwodzi i wprawia w smutny stan. I taka mała uwaga jeszcze: „Dżdżownice” brzmią bardzo podobnie do „Every Morning” J Mascisa, nieprawdaż?[6.5]

Ser Charles - Ser Charles
22 listopada 2014, Jimmy Jazz Records

Drugie wydawnictwo Jimmy Jazz Records i, niestety, jednocześnie trochę gorsze. Muzycznie toruńska formacja jeszcze-jeszcze daje radę, zresztą ukłony (wyjątkowo) należą się Tomaszowi Organkowi, który w Ser Charles brzmi lepiej niż w swoich solowych dokonaniach. Taki solidny post-punk, tu przestery, tam wpadająca w ucho perkusja, a o sile Ser Charles stanowią refreny. Energiczne, szybkie, z łatwością wpadające w ucho („Czasy”, „Irak”), przyciągają uwagę. Czasem torunianie uderzają w melancholijne tony i w tych sentymentalno-gówniarskich melodiach (circa Placebo z 1996 roku) Ser Charles też się potrafią odnaleźć.
To niestety tylko wyjątki, bo w ogólnym rozrachunku Stefan Kornacki i spółka po prostu męczą. Utworu stają się wtórne, zlewając się w jedną całość. Co do tekstów, podobno to sztuka, poezja. Ja tego nie kupuję.[4]


Call The Wolf - Skip The End. We Prefer Beginnings.
29 listopada 2014, wyd. własne


Słuchając Skip The End. We Prefer Beginnings, przed oczami ma się skojarzenia z tymi wszystkimi niezal-rockowymi składami z Wielkiej Brytanii. Otwierające epkę „Dedicated To Mr. Wolf” przywołują Editorsów z okolic The Back Room, a może i późniejszych płyt - ciężko stwierdzić, w połowie debiutu można było już spokojnie wyłączyć płytę i zapomnieć o zespole. Końcówka natomiast, ta mroczna końcówka, pewnie dla wielu słuchaczy niemal a-p-o-k-a-l-i-p-t-y-c-z-n-a, to nic innego, jak wyrwanie patetycznych zagrywek z ostatnich poczynań Placebo (nie, to nie jest pochwała). 
Nie ma w debiutanckiej epce Call The Wolf nic odkrywczego, nie ma też nic, czego byśmy nie słyszeli setki razy. Warszawski skład odgrzewa kotlety, wybierając - niestety - mięso z kiepskiego sortu. Bo ileż razy można słuchać naśladowców U2, Editors, złego Placebo czy, o zgrozo, White Lies? No właśnie, jak pokazuje życie, można do usranej śmierci. A potem pojawi się ktoś kolejny, który zasłuchiwał się tymi nagraniami w najlepsze i postanowił wyciągnąć trupa z butonierki i masz babo placek, koło kręci się dalej. Moda na patetyczne indierocki chyba nigdy nie zginie.[3]

Aporia - Oddychaj
31 października 2014, Last Records/Extinction Records/DIY Koło Records/No Pasaran Records

Do zespołów, których utwory ukazały się na Lost Mixtape vol. I mam ogromny sentyment. Pierwsze aż tak hc-punkowe czy też post-hardcore'owe, a także i emocore'owe (w dobrym znaczeniu tego słowa) wydawnictwo w fyh!records (świeć Panie nad jego duszą [*]) było dla mnie powodem do dumy, jakimś tam pierwiastkiem zadowolenia. Jak mam czas, śledzę losy składów, które zdecydowały się umieścić swoje utwory na kompilacji, ale że na początku tego zdania widnieje piękna fraza jak mam czas, tak często coś mi ulatuje. Takim czymś jest Oddychaj Aporii (o Ansie pamiętam!), krążek tak dobry, że żal pisać o nim z obsuwą. 
Skład z Tczewa może i jakoś nad wyraz innowacyjny nie jest, nie zahacza o „mroczne zakątki Peru” i tak na dobrą sprawę polega na utartych schematach, ale w ich nagraniach da się wyczuć tę chęć komponowania i uzewnętrzniania swoich myśli. Muzycznie otrzymujemy kawał solidnego emo, nie tego emo spod znaku, no nie wiem, A Thorn For Every Heart, nie gównianego Panic! At The Disco, ogólnie: nie tego emo revivalu z okolic 2005-2008, który był śmiechem samym w sobie. Co to, to nie.
Oddychaj nie odkrywa nic nowego, to standardowe, solidne emocjonalne granie. Ekshibicjonistyczne, traktujące o zwykłych problemach życiowych teksty komponują się z raz lekkimi, a raz z mocnymi melodiami. Jak to zresztą w emo bywa, balansowanie pomiędzy „cicho-głośno-znowu wyciszenie-krzyczymy” musi się pojawić. I tak jest. I o ile „Nie odda” to według mnie kiepski opener dla tej płyty, tak następujący po nim „Pogrzeb” już można zaliczyć do highlightów wydawnictwa. Energiczny i kakofoniczny początek przechodzi w niemal post-rockowe pejzaże w akompaniamencie delikatnej perkusji i depresyjnej narracji.
Aporia bawi się ze słuchaczami częstymi zmianami tematu: tczewscy muzycy zmieniają barwy, nasilenia głośności przypominają ciągle przemieszczające się suwaki, jednak największym plusem Oddychaj jest jednak ten emocjonalny wydźwięk. Ciężar nagrań, które spadają na słuchacza jak grad kamieni, tłamsząc i wprawiając w iście depresyjny nastrój. Bo chyba o to w emo chodzi?[7]

Kapital - No New Age
28 lutego 2014, Bocian Records


Stare, bo stare, ale warto wrócić jeszcze do ubiegłorocznego albumu Kapital, bo okazja do tego jest niebanalna. Już za kilka(naście/dzieścia) dni duet Ziołek-Iwański wyda swoją nową płytę. Premierze towarzyszyć będzie też trasa koncertowa, ale to w tym momencie szczegół. No New Age to wypadkowa muzycznych zainteresowań dwóch nietuzinkowych osobowości. Kuba Ziołek to już niemal legenda, człowiek, który czego się nie dotknie, zamienia to w złoto. Rafał Iwański współtworzy z Ziołkiem (i innymi artystami) Innercity Ensemble, koncertuje solowo jako X-NAVI:ET i pełni rolę kuratora festiwalu CoCArt.
A No New Age? Sześć utworów, niemal czterdzieści minut dosłownie pięknej muzyki. Ale i na swój sposób mistycznej. Kapital nie spieszą się, nie poganiają ani siebie, ani tym bardziej słuchaczy, tylko tworzą melodie tajemnicze, uwodzicielskie i niemal hipnotyzujące. Utwory Iwańskiego i Ziołka, co zabrzmi banalnie, żyją własnym życiem. Poszczególne dźwięki rosną, oddychają, budzą się i zasypiają, tworząc spójną, wciągającą całość. No New Age, choć niby „no” sugerowałoby zaprzeczenie, to album naprawdę odchyla się w kierunku new new age. Gdyby spuścić trochę przestery, pozostać przy wygładzonych, tych ambientowych pasażach, skojarzenia z dokonaniami Stag Hare czy River Spirit Dragon byłyby w pełni uzasadnione. Czego by jednak nie pisać, długograj Kapital nie posiada tak naprawdę słabych momentów. Każdy z przygotowanych kawałków to pewniak ze znakiem jakości Q, przy czym „No Evil?” to bezsprzecznie najlepsza kompozycja na płycie. Pozostaje tylko czekać na Chaos to Chaos, zasłuchując się w No New Age.[8.5]

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.